W niedużej podziemnej sali zbierał się coraz większy tłum. Wszyscy zwolennicy pani Deagaott kiedy tylko otrzymali wiadomość, natychmiast porzucili wykonywane wcześniej czynności i wyruszyli w drogę, by odpowiedzieć na wezwanie. Po niektórych widać było oznaki przedwczesnego przebudzenia; odziani w pierwsze lepsze ubrania, z porannym zarostem oraz splątanymi przez noc włosami, czekali na przemowę. Robiło się coraz ciaśniej, ale nikomu nie przeszkadzały ani mokre włosy wyrwanej gwałtem z łazienki sąsiadki, ani ziewający prosto w twarz znajomy. Panował nastrój napięcia i podekscytowania, podsycany dodatkowo półmrokiem ogarniającym gustownie udekorowane pomieszczenie. Mimo to, nikt nie odważył się odezwać. Ci, którzy osobiście znali czarownicę, wiedzieli, że teraz na pewno koncentruje się przed wyjściem na scenę - jedyne dobrze oświetlone miejsce w sali - gdzie raz po raz kierowały się spojrzenia zniecierpliwionego, rosnącego tłumu. Zaraz za ostatnimi wchodzącymi zamknięto dokładnie drzwi, przy których stanęła straż. Wszyscy spóźnialscy musieli zadowolić się widokiem zabarykadowanych wrót.
Kiedy skrzypienie zawiasów i odgłosy kroków zupełnie ucichły, na ozdobioną przepięknymi, wiszącymi po bokach fioletowymi kurtynami scenę wkroczyła dostojna para, przyjmując jednoczesny rytm uderzeń butami o zadbane panele podłogowe. On wysoki, wysportowany, pod czterdziestką, wyraźnie zaspany, ale mimo to zawsze posłuszny ukochanej. Ona znacznie niższa, nieco pulchna, lecz pełna wdzięku oraz uroku krótkowłosa szatynka, ładnie ubrana i uczesana - jak zwykle zresztą, dużo młodsza od usłużnego męża. Oboje jak na komendę zatrzymali się przed widownią, niczym szkoleni w musztrze żołnierze. Pani Deagaott krótkim spojrzeniem dała Sedallanowi znak. Ten ze zrozumieniem kiwnął głową i odezwał się charakterystycznym, ochrypłym głosem, budzącym uczucie grozy w sercach zebranych:
– Wybaczcie, iż z nagłej potrzeby zwołaliśmy was tutaj. Dziękujemy równocześnie, że zechcieliście poświęcić swój czas, by wysłuchać nowiny.
Czarownica, wpajając się oczami w oblicze małżonka, zdawała się śledzić każde jego słowo, jakby przelewała je ze swoich myśli w jego usta. W sali zapadła cisza. Tylko jedna osoba poruszyła się ze zniecierpliwieniem. Pani Deagaott obdarzyła ją chłodnym spojrzeniem. Postać owa miała smukłą, kobiecą sylwetkę, jednak w półmroku nie sposób było dopatrzyć się rysów jej twarzy. Opierała się o ścianę, bezczelnie oglądając swoje paznokcie. Wiedźma syknęła pod nosem, zdając sobie sprawę, że jest lekceważona i to całkiem umyślnie. Usłyszał to tylko stojący tuż obok Sedallan. Naraz jego żona na nowo złagodniała, dusząc w sobie kipiącą pogardę. Zrobiła krok naprzód, kierując swój dobrotliwy wzrok na tłum.
– Zanim przekażę wam wieść, niech wystąpią ci, którzy są niepewni lub ci, którzy zamierzają zrezygnować – rzekła, by ostatecznie się upewnić.
Czujnie omiotła wzrokiem zebranych, niczym sokół szukający trzęsącej się ze strachu zdobyczy pośród niewzruszonych skał. Oczy wiedźmy mogły bez trudu wyłapać w półmroku każdy szczegół. Nikt jednak nie drgnął.
– Dobrze. – Uśmiechnęła się łagodnie. – Od tej chwili ktokolwiek wyda na światło dzienne tajemnicę albo mnie zdradzi, nieważne, jak wysoką pozycję by sprawował i kim by był, poniesie śmierć – dodała, spoglądając na swoich ludzi. Na jej obliczu ani na chwilę nie pojawiło się uzewnętrznienie owej groźby. Zupełnie, jakby opowiadała o tym, co jadła na śniadanie. Odczekała chwilę, rozkoszując się wrażeniem, jakie wywołała na słuchaczach. W ich oczach dostrzegła strach przeplatający się z zachwytem. Wreszcie przeszła do sedna sprawy. – Udało się odkryć, gdzie jest Syibranea.
Choć zebrani do tej pory starali się zachować ciszę, teraz pomieszczenie wypełniły przepełnione podekscytowaniem szepty. Pani Deagaott nie pozwoliła narastającemu hałasowi na zbytnie wzmocnienie się. Uniosła dłoń do góry, władczym gestem nakazując milczenie, po czym kontynuowała:
– Dziś rano okazało się, że jest ona w Reei. Strażnik zapewne domyślił się, że nikt tam nie będzie jej szukać. Jego sprytny plan przypadkiem zdradzili aniołowie – wyrzekła z patosem. – Prawdopodobnie nie ma przy niej wielu obrońców. Zabójczyni – zwróciła się do stojącej pod ścianą tajemniczej kobiety, która teraz podniosła głowę, nadal bez większego zainteresowania – tobie powierzam dalsze losy naszej misji. Twoim zadaniem jest wytropienie i unieszkodliwienie Syibraney.
– Umowa była inna – przerwała najęta morderczyni, ku oburzeniu zebranych. – Zapłaciłaś tylko za podłożenie ładunku.
– Dostałaś tyle, ile chciałaś – syknęła pani Deagaott.
– Za całość chcę więcej.
– Ty suko, myślisz, że mało was w Sonnao?
Ukryta w cieniu kobieta rozzłościła się. Stojące najbliżej osoby odruchowo zrobiły parę kroków w tył, torując jej drogę w kierunku sceny, z czego natychmiast skorzystała.
– Jeżeli nie doceniasz moich nadzwyczajnych umiejętności, znajdź sobie kogoś innego – powiedziała ostro, kierując na pracodawczynię błyszczące w półmroku oczy. – Albo płacisz, albo odchodzę.
– Wtedy to będzie zdrada. – Pani Deagaott uśmiechnęła się, pewna swojego zwycięstwa. – A ty jesteś tutaj sama.
Wszyscy oczekiwali reakcji zabójczyni, wstrzymując oddech. Ta, po nietrudnej ocenie szans na przeżycie w razie wycofania się, uległa. Kobieta na scenie zaśmiała się triumfalnie, a tłum odetchnął z ulgą.
– Daję ci... trzy dni – powiedziała po chwili namysłu pani Deagaott. – Powinno wystarczyć, jeżeli naprawdę jesteś tak dobra, jak sądzisz. Jeśli będziesz potrzebować informacji, wiesz, gdzie mnie szukać.
Po tych słowach odwróciła się i oddaliła za scenę, dumnie unosząc głowę do góry. Sedallan spoglądał na nią z niemałym podziwem, dopóki nie zniknęła z jego pola widzenia. Następnie odezwał się do zebranych:
– Wracajcie do swoich domów. Kiedy następnym razem się spotkamy, Syibranea prawdopodobnie będzie martwa – dodał swoim niskim, ochrypłym, wywołującym dreszcze głosem. Tylko jedna osoba nie wyglądała na ani zbytnio podnieconą, ani onieśmieloną.
– Prawdopodobnie? – prychnęła niedoceniona morderczyni.
***
Altstelea siedziała na łóżku, próbując zebrać myśli. Mała wskazówka zegara z piętnastominutowym pośpiechem zbliżała się do godziny jedenastej. Mechanizm był jedynym urządzeniem w pokoju, które działało zgodnie z narzuconymi mu już przy tworzeniu założeniami. Nie zmieniał planów w zależności od pogody, nastroju czy też złośliwości losu. Nie martwił się przyszłością, nie pragnął odwrócić przeszłości. Niezmiennie kradł właścicielom kwadrans z ich życia, pozornie goniąc ich do przedwczesnego wykonywania obowiązków. Teraz pozostała mu już tylko jedna osoba, którą bezskutecznie oszukiwał nie ze złośliwości charakteru, ale z przypadkowego błędu dokonanego przy ustawianiu czasu na tarczy. Ciężko uwierzyć, że przez tyle lat nikt nie wytknął niepunktualnemu zegarowi pomyłki i nie cofnął wskazówek. Po prostu nikomu nigdy to nie przeszkadzało...
Wkrótce oznajmił nadejście nowej godziny. Kobieta rozejrzała się, odgarniając opadające na twarz rozpuszczone włosy. Wokół znalazła całą masę różnego rodzaju przedmiotów, które jeszcze chwilę temu wyciągała z szafek. W centrum pokoju stała spora torba w szkocką kratę, wyposażona w parę maleńkich kół ułatwiających transport. Póki co była pusta. Altstelea miała absolutną pewność, że jeszcze dzisiaj wyruszy do Lyinntayne'u, ale nie wiedziała, co ze sobą wziąć. Sama nie potrafiła uwierzyć we własne niezorganizowanie. Otaczał ją chaos, nawet więcej, zagnieździł się w jej głowie, nie pozwalając myśleć. Choć pozornie pogodziła się z losem, tak naprawdę zamierzała podjąć z nim walkę. Nie można się poddawać, dopóki istnieje nadzieja.
Starała się oszacować, jak dużo czasu może zająć ożywienie Lao. Liczyła na to, że Inkwizycja prędko odszuka ciało brata. Należało to do obowiązków organizacji. Zastanawiała się, ile dni potrzebne jej było na odnalezienie nekromanty. Dwa? Może trzy? Coś koło tego. Chyba że Vulpes się ukrywał, ale po co niby miałby to robić? Obecnie uprawianie magii śmierci jest legalne, pod warunkiem, że trzymasz się pewnych zasad, rzecz jasna.
Ogarnęła ją dziwna radość i podekscytowanie. Ostatecznie wychodziło na to, że Lao powróci do świata żywych prawdopodobnie w przeciągu tygodnia. Co jednak, jeśli pojawią się jakieś problemy? Nie powinno to chyba zając więcej niż miesiąc. Tak, miesiąc maksimum. Długo, ale warto czekać.
Naraz dopadło ją zwątpienie. Przecież nikt nigdy nie udowodnił, że kiedykolwiek udało się kogoś na stałe ożywić. Istnieją tylko pogłoski, ale i one muszą mieć gdzieś swoje źródło. Czy opłaca się ufać plotkom? Altstelea definitywnie postanowiła chwycić się tej ostatniej deski ratunku.
Pakując ubrania do torby, poczuła chęć na papierosa. Paliła tylko kilka razy w życiu, głównie potajemnie podczas imprez, kiedy była młodsza. Od ponad trzech lat miała minimalny kontakt z tytoniem ograniczający się do biernego wdychania dymu. Skąd ta nagła potrzeba? Nie potrafiła odpowiedzieć. Zauważyła, że przedmioty same wypadały jej z rąk. Chciała krzyczeć, płakać, śmiać się, ale nie mogła. Naprzemiennie ogarniały ją nadzieja i bezsilność, powoli jednak zaczynała wygrywać ta pierwsza. Umysł jak rzep czepił się wiary w sztukę ożywiania zmarłych, zapalając światło w sercu. Do diabła ze zdrowym rozsądkiem, pomyślała.
W międzyczasie spojrzeniem natrafiła na swój telefon, co przypomniało jej o przyziemnym świecie. Podniosła komórkę do góry i z listy wybrała numer zarządu Inkwizycji. Po chwili usłyszała głos automatu, który rozpoczynał monotonne wymienianie zadań z listy:
– Jeżeli chcesz złożyć zawiadomienie, naciśnij numer jeden...
Altstelea nie przejmując się tym za bardzo, wypowiedziała cicho do słuchawki hasło komunikacyjne. Mogła to zrobić bez wahania; Inkwizycja dbała o to, by nikt nie nagrywał rozmów. Linia była czysta. Automat natychmiast zaprzestał prezentowania gamy usług i połączył kobietę bezpośrednio z biurem. Rozległ się długi, urywany sygnał.
– Dzień dobry, tu stanowisko numer sześć, w czym mogę służyć? – odezwał się zdeformowany przez głośniczek męski głos. Nie znała jego właściciela.
– Altstelea Naann, dowódca oddziału D46. Chcę poinformować o wyjeździe.
Organizacja musiała się zgodzić. Zaraz po walce przysługiwały jej dwa tygodnie wolnego. W tym czasie nie mogła zostać przydzielona do kolejnego zadania. Złożenie zawiadomienia było czystą formalnością, choć zdarzały się przypadki pilnych wezwań w okresie „urlopu”. Poza tym, dane o dostępności do poszczególnych oddziałów usprawniały pracę Inkwizycji.
– Kiedy i dokąd? – zapytał mężczyzna.
– Nie będzie mnie od dzisiaj do... – zastanowiła się. – Zamelduję się, kiedy wrócę. W każdym razie, spróbuję zmieścić się w przedziale tygodnia.
– Zaznaczę dwa – poinformował.
– Wyjeżdżam do Lyinntayne'u, miejsce bliżej niesprecyzowane – dodała Altstelea.
– Rozumiem. Czy powiadomić o tym Kontrolę Podróży?
Kontrola Podróży była instytucją zajmującą się spisywaniem miejsc pobytu mieszkańców Reliamu. Nieraz okazywała się pomocna, zwłaszcza gdy ktoś zgubił się podczas wyprawy w nieznane. Pozwalała też na swego rodzaju „międzyplanetarny roaming”, chociaż nadal nie umożliwiało to połączenia telefonicznego między dwoma światami. Jednakże sam kontakt z ambasadą często ratował niebacznych podróżników z opresji.
– Tak, proszę to zrobić – zadecydowała Altstelea.
– Zaraz się zrobi. Poinformować pozostałych członków oddziału?
– Tak.
– Rozumiem. Coś jeszcze?
– Wszystko. – Tak naprawdę kobieta nie była pewna. Chyba o niczym nie zapomniała...
– W takim razie życzę udanej podróży. Do widzenia.
Połączenie zostało zakończone, zanim Altstelea odpowiedziała. Dobrze, formalności mam już za sobą, pomyślała. Co dalej? Spojrzała na częściowo spakowaną torbę i niewyobrażalny bałagan wokół niej. Zabrała się za upychanie niezbędnych do podróży przedmiotów. Nie chciała brać ze sobą zbyt wiele, ale ostatecznie bagaż i tak ledwo się dopinał. Co się ze mną, do jasnej cholery, dzieje, zapytała w duchu. Zero organizacji, ładu, nic. Jeszcze raz rzuciła okiem na porozrzucane po podłodze ubrania. Przeszło jej przez głowę, że Lao będzie mocno zdziwiony, kiedy zobaczy w jej pokoju taki nieporządek... No tak. Nie zobaczy. Po policzku spłynęła jej jedna jedyna łza. Samotna, tak jak ona. Otarła ją rękawem bluzy i wstała. Trzeba iść. Założyła biały płaszcz. Kamień w kieszeni ostygł. Teraz leżał tam spokojnie, nie dając najmniejszego znaku swojej obecności, tak że musiała upewnić się, czy aby na pewno nadal się tam znajdował. Był na miejscu. Chwyciła za walizkę i ostatni raz rozejrzała się po mieszkaniu. Okna pozamykane, żelazko odłączone od prądu, zegar nadal piętnaście minut do przodu... Wyszła i zamknęła drzwi na klucz.
***
Mimo że słońce wznosiło się coraz wyżej, wcale nie robiło się ciepło, wręcz przeciwnie. Lodowaty wiatr potęgował i tak już nieprzyjemne odczucia związane z niską temperaturą. Ludzie szli owinięci w szaliki bądź też trzymając rękawy przy twarzy; robili wszystko, by ochronić się przed złowrogą zimą. Wicher plątał włosy Altstelei i atakował jej oczy, wywołując łzawienie, jakby na złość przypominając o tragedii. Niemalże po omacku znalazła się obok siedziby Kontroli Podróży.
Budynek stał nieopodal jednego z najczęściej odwiedzanych przez turystów miejsc w Reliamie - Boskiej Otchłani. Tę szlachetną nazwę nosił znajdujący się dokładnie w samym centrum płaskiej planety gejzer. Czasami określano go też mianem Pępka Wszechświata, bo to on, według jednej z naukowych teorii, leżał dokładnie w jego środku. Z otworu raz po raz wydobywała się biała para, rzadko kiedy wytryskiwała wrząca woda. Niektórzy spędzali przy nim cały swój wolny czas, byle tylko uchwycić moment wybuchu. Altstelea nie potrafiła ich zrozumieć. Po co tracić cały urlop, biwakując parędziesiąt metrów od dziury w ziemi (Boską Otchłań otaczał park podzielony na dwie strefy - zamkniętą i otwartą, przebywać można było tylko w tej drugiej), ani na chwilę nie wypuszczając z rąk aparatu bądź kamery, a przy tym radykalnie ograniczając ilość snu? A jednak i tego dnia znalazła się masa ludzi, którzy wybrali to zajęcie. Skuleni przy wielkich ogniskach, okryci ciepłymi kocami, wpatrywali się w gejzer, czekając i rozmawiając z towarzyszami. Miało to co prawda swój urok, ale czy warto tak marznąć dla takiej błahostki? A może po prostu wydawało się to głupie dla kogoś, kto od urodzenia żył w Reliamie i nieraz widział wyrzucaną przez otchłań wodę?
Siedzibę Kontroli Podróży całkiem niedawno wyremontowano. Pożółkłe ściany zastąpiono jasnym błękitem, który połączono z pomarańczowymi dachówkami, drzwiami i oknami. Nadało to budynkowi cukierkowy wygląd. Altstelei kojarzył się z przedszkolem. Ciągnęła za sobą ciężką torbę, uciążliwie blokującą się na co większej grudzie lodu, powoli zmierzając w tamtym kierunku. Wreszcie dobrnęła do celu i weszła do środka.
Jak się spodziewała, nie musiała męczyć się z wypełnianiem dokumentów. Pracownicy Kontroli Podróży zostali już powiadomieni o jej przybyciu i czekali na nią, wszystko zatem odbyło się dość sprawnie. W przeciągu niecałych dziesięciu minut stała przed otwartym portalem, spoglądając w jego głąb. Częściowo przezroczyste przejście błyskało feerią barw, zachęcając do wstąpienia.
Portale od niepamiętnych czasów używane były do podróży między światami. Skąd się właściwie wzięły? Tego nikt nie wie. Starożytni mówili, że stworzyli je bogowie, choć obecnie twierdzi się, że powstały same z siebie i są rzeczą całkowicie naturalną, tak samo jak rzeki i jaskinie. Pozwalają na przemieszczanie się na niesamowite odległości w ułamku sekundy. Nie dorównuje im żadna maszyna zbudowana przez człowieka lub istotę człekopodobną. Perfekcyjne dzieło przyrody. Reliam to jedyny świat, w którym się je kontroluje. Wytłumaczeniem może być fakt, iż to właśnie tutaj spotykają się najważniejsze osobistości różnych planet w celach politycznych. Nie wolno dopuścić, by panujący spokój zakłócili podróżujący gdzie popadnie przestępcy. Oczywiście, od dawna istniały sposoby, by ominąć zabezpieczenia i otworzyć portal tymczasowy, ale wiedzę tę ściśle chroniła Inkwizycja.
Razem z torbą przekroczyła przejście. Najpierw poczuła się, jakby coś ją zasysało, następnie z dużą siłą pchnęło do przodu, niczym napierający nurt rzeki. I już. Znalazła się pomiędzy drzewami w Lyinntayne'ie, na wydeptanej ścieżce prowadzącej zapewne do jakiejś wioski. Dla niedoświadczonej osoby opuszczenie portalu mogło stanowić nie lada wyzwanie; początkujący podróżnicy nieraz tracili równowagę i przewracali się przy wychodzeniu, przyprawiając się o parę nieładnych siniaków. Altstelei nie sprawiało to żadnych problemów. Robiła to wiele razy, choć musiała przyznać, że początki były trudne.
Lyinntayne okazał się dużo cieplejszym miejscem. Słońce migotało w koronach drzew poruszanych łagodnym wiatrem. Nad lasem wznosiły się potężne, ośnieżone góry. Na niektórych dało się dostrzec budynki różnych rozmiarów i kolorów. Wokół śpiewały ptaki. Gdzieś w oddali łagodnie szumiał strumyk. Nie mijali się z prawdą ci, którzy nazywali ową stolicę magii najpiękniejszym ze światów. Obfitował on nie tylko w zapierające dech w piersiach krajobrazy, ale też żyjące całkiem dziko rzadkie na innych planetach istoty. Jego florą zachwycali się zielarze i znachorzy. Nic dziwnego, że mieszkało tutaj tylu czarodziejów. To miejsce samo w sobie zdawało się być zaczarowane.
Ruszyła przed siebie, podążając utartym szlakiem. Kółka torby podskakiwały na każdym wyboju, toteż postanowiła nieść ją w górze, co nieco spowolniło jej marsz. Wkrótce ujrzała na niebie dym. To musiała być wioska. Już niedaleko. Przyspieszyła kroku, kiedy niespodziewanie usłyszała za plecami szelest, a następnie ciężkie stąpnięcie. Momentalnie odwróciła się. Zobaczyła tuż przed sobą ponadprzeciętnych rozmiarów białego tygrysa, który właśnie szykował się do skoku. Nie mając czasu na głębszą analizę sytuacji, wypuściła torbę i sięgnęła do pasa. Nagle zamarła. Jej dłoń napotkała pustkę. Nie wzięła ze sobą broni! Odniosła wrażenie, jakby stanęło jej serce, umysł na wskroś przeszyła nicość. Beznamiętnie patrzyła, jak masywny zwierz napręża grzbiet, wyszczerza lśniące zębiska i rzuca się na nią. Była to właściwie ostatnia rzecz, którą Altstelea zapamiętała z tego niefortunnego spotkania.
To poszukaj portalu i idź xD Tylko ciężko je otworzyć. Osobiście nie umiem. Wszystko przez to, że w średniowieczu zerwane zostały kontakty z pozostałymi światami i teraz żyjemy w takiej ciemnocie, że nawet nie możemy otwierać przejść.
OdpowiedzUsuńPoza tym, na Pandorze panują dosyć niekorzystne dla ludzi warunki. Nie wiem też, czy są tam jakieś portale wyjściowe...
Jakbyś jednak postanowiła spróbować, uważaj przy wychodzeniu. Może nieźle tobą rzucić.
Błąd poprawię później. Nie chce mi się teraz |-P
Hier łi goł.
OdpowiedzUsuńA ponadto proszę o wskazówki, jak się pisze książki. Trzy razy się za to zabierałam i nie wyjszło.
Sry, Hooda, skasowałam twojego komenta niechcący xD
OdpowiedzUsuńlol, hahaha xD
OdpowiedzUsuń