WAŻNE: Zauważyłam, że niektóre osoby mają problemy z komentowaniem bloga. Jeżeli nie chcesz wypowiadać się jako anonimowy, z rozwijanej listy wybierz "Nazwa / adres URL". Podawanie adresu nie jest konieczne.

Blog jest dostosowany do rozdzielczości minimum 1280x720. W przypadku mniejszej szerokości pojawi się poziomy suwak. Jeżeli nie chce wam się zmieniać rozdzielczości, to po prostu pomniejszcie obraz na przeglądarce.

Ogłoszenia

1. I wreszcie mamy w opowiadanku jakiegoś Goldwinga! Już nie mogę doczekać się, jak jeszcze pojawi się Vulpes. Małe wyjaśnienie dla tych, co Serafina znali wcześniej: w opowiadaniu jest jeszcze bardzo młody, stąd też nie wygląda do końca tak, jak na moich i E-L rysunkach.

2. Zamieszczam w linkach galerię artów związanych z Wszechświatem Reliamu.

3. Co prawda rozdział przeszedł korektę, ale proszę o wyłapywanie błędów, bo robiłam ją razem z E-L i wyszło więcej śmiechu, niż pracy...

4. Korekta drugiego rozdziału trwa. Kurde, ale to długie...

środa, 16 września 2009

Rozdział I - Rodzeństwo Naann

Słońce schowało się za poszarpaną linią stanowiącą zarys wzgórz piętrzących się nieopodal miasta Deannvey1 leżącego dokładnie w samym centrum Reliamu - świata centralnego. Na miejskich uliczkach robiło się coraz zimniej i ciemniej. Prawie nikomu to nie przeszkadzało, bo też mało kto odważył się wyjść ze swojego ciepłego mieszkanka w taką pogodę. Gęsto sypiący się z nieba śnieg tuż po spotkaniu z ziemią topił się i mieszał z kurzem, toteż chodniki szybko pokryły się śliską ciapą. Wiatr również nie umilał ewentualnego spaceru. Nie pozostając obojętnym wobec starań błota, dął z całych sił, ażeby tylko dorównać swojemu rywalowi w walce o uprzykrzanie Bogu ducha winnym ludziom życia. Ci, którzy z czystej konieczności musieli tego wieczora wyjść na zewnątrz, teraz z pewnością przeklinali odwieczną wojnę powietrza i napoleońskiego „piątego żywiołu”.

Lao Naann2, który przyglądał się zza okna tej nielicznej części społeczeństwa, uśmiechnął się pod nosem. Z radością pomyślał o tym, że dzisiaj nie będzie już musiał nigdzie wychodzić. Wygodnie rozsiadł się w starym fotelu stojącym pod ścianą, przyłożył do ust kubek z gorącą herbatą i pociągnął z niego parę łyków. Kątem oka dostrzegł ruch po drugiej stronie pokoju. Leniwie zwrócił twarz w tamtą stronę. To jego starsza siostra, Altstelea3, właśnie przełożyła stronę jednej ze starych książek z niezbyt bogatego domowego zbioru i zgarbiła się jeszcze bardziej nad lekturą. Długie, aktualnie rozpuszczone proste blond włosy niczym peleryna opadły na jej plecy, zakrywając drobne ramiona i zgrabną talię, a także przysłaniając złocistą kurtyną jej twarz. Ze swojej perspektywy chłopak widział teraz tylko drobny, zadarty nos.

Lao chyba od zawsze dziwił się, dlaczego taka ładna kobieta jak ona była sama. Choć w teorii ta sytuacja mogła wydawać się całkiem normalna, w rzeczywistości stanowiła nie lada problem, a zwłaszcza w oczach troskliwego brata, który najzwyczajniej w świecie martwił się, że jego siostra jest taka oziębła w stosunku do każdego mężczyzny, którego spotyka. Nieraz pytał ją o powód, dla którego Altstelea unikała wiązania się z kimkolwiek. Ta zawsze usprawiedliwiała się nadmiarem obowiązków. Tak, kochana Altsi była pracoholiczką. Stale zajęta i zabiegana, w wieku zaledwie dwudziestu jeden lat wprost jaśniała aurą ciągłego przemęczenia i stresu. Nawet teraz z całą pewnością myślała wyłącznie o jutrzejszych obowiązkach. Lao wywnioskował to z tytułu czytanej przez nią książki. Treść „Bestii i demonów czterech światów” nie była mu obca (ba, znał ją doskonale mimo obszerności tomu), jednakże Altstelea najwyraźniej chciała za wszelką cenę nauczyć się jej na pamięć. Bo niby w jakim celu można ciągle ślęczeć nad tym samym? Jego uwadze umknął jednak bardzo istotny detal: zaczerwienione ze zmęczenia oczy kobiety beznamiętnie wpatrywały się stale w jedno słowo.

Oczywiście, Lao miał rację. Praca, praca i jeszcze raz praca w teraźniejszej chwili zaćmiewała wszystkie inne dziedziny życia dla tej wyjątkowo ambitnej, drobnej istotki. W usilnym skupieniu ustalała taktykę kolejnej walki w trwającej już od paru ładnych miesięcy wojnie, niezbyt przejmując się treścią książki, którą i tak traktowała jako zaledwie streszczenie i powtórkę najważniejszych wiadomości. W końcu jak dużo szczegółów można zamieścić na dwustu stronach lektury, kiedy autorzy przyjmują na siebie obowiązek opisania istot żyjących w czterech najważniejszych światach? Nie mówiąc już o krótkich wzmiankach o stworach pochodzących z pozostałych zamieszkałych przez ludzi lub istoty humanoidalne kilkudziesięciu planet. Altstelea czuła konieczność posiadania przynajmniej tej minimalnej wiedzy, choć z całą pewnością wszystkie informacje, które skrzętnie zbierała w pamięci byłyby aż nad to, by napisać cały cykl atlasów. Razem z bratem pracowała dla Inkwizycji Reliamu - potężnej organizacji zrzeszającej nie tylko wybitnych strategów, egzorcystów i wojowników, ale także z pozoru zwyczajnych ludzi. Nie oznaczało to jednak, że mógł do niej należeć byle kto; każdy chętny przechodził masę wyczerpujących szkoleń i piekielnie trudnych egzaminów. Prowadzący instytucję mieli prawo do odczuwania dumy; w całym Wszechświecie ciężko było znaleźć równie skuteczne oddziały militarne.

Przeciętny człowiek nie miał pojęcia, czym właściwie zajmowała się organizacja, ale też, z uwagi na to, że Inkwizycja zwykle nie mieszała się w niczyje życie prywatne, niewielu się tym interesowało. Z tego powodu objęcie nawet bardzo ważnego stanowiska nie wiązało się z prestiżem społecznym czy sławą, a wynagrodzenie zbytnio nie przewyższało średnich płac. Instytucje postrzegano jako niewiele więcej niż służby porządkowe. W rzeczywistości jednak jej członkowie dysponowali niesamowitymi możliwościami i władzą. Wyżsi rangą mieli wprost gigantyczny wpływ na politykę całego świata, a jakby i tego było mało, ich rozkazom podlegała policja i wojsko. Altstelea z trudem pięła się po szczeblach kariery. W chwili obecnej zajmowała stanowisko dowódcy sześcioosobowego oddziału. Głównie na takich właśnie małych grupach opierała się potęga Inkwizycji. Wbrew pozorom, była to wyjątkowo ciężka i odpowiedzialna praca. Nadzwyczajnym talentom błyskawicznie awansującej młodej przywódczyni powierzano niemalże samobójcze misje, z którymi znakomicie sobie radziła.

Wszystko zmieniło się jednak, gdy dano jej zadanie, nad którym właśnie rozmyślała. Nakazano jej schwytać jedynego w dziejach historii zbiega z reliamskiego więzienia - żywego lub martwego. Inkwizycja deptała mu po piętach już od około pięciuset lat, ale do tej pory uciekinier okazywał się sprytniejszy od swoich prześladowców, narażając tym samym najlepiej strzeżony we Wszechświecie zakład tego typu na utratę dobrego imienia. Altstelei udało się namierzyć jego kryjówkę. Wyglądało na to, że planowana przez nią jutrzejsza potyczka nie obejdzie się bez użycia broni, a kto wie, czy i nie ofiar śmiertelnych w drużynie.

Jeszcze raz zmęczonymi oczami prześledziła krótki rozdział dotyczący upiorów. Jej osobnik był Suurhaottem4, czyli zdemonizowaną istotą żywiącą się krwią. Wampiry tego typu cechowały się wyjątkową siłą, zwinnością i odpornością na obrażenia fizyczne oraz magiczne. Tyle w skrócie napisano o nich w książce. Dla osoby, która od pół roku zbierała informacje o mordercy, taka ilość wiadomości wydawała się żałośnie mała. Szanująca się Inkwizytorka wiedziała, na co upiory były wrażliwe, jak polowały na swoje ofiary, jakich sztuczek używały w walce... Zawiedziona, zamknęła książkę. Zupełnie jakby z początku sięgnęła po nią z nadzieją, że znajdzie w niej coś nowego.

Kobieta oderwała wzrok od tomu i z zazdrością spojrzała na swojego brata. On się nigdy niczym nie przejmował. Potrafił korzystać z życia tak, jakby każdy jego dzień miał być ostatnim. Nie interesowało go robienie kariery, za to doskonale posługiwał się bronią zarówno palną, jak i białą. Z tego też powodu znalazł miejsce w oddziale Altstelei. Do tego sama jego obecność w trudnych dla niej sytuacjach bardzo podnosiła ją na duchu. Z tego wysokiego szatyna wprost emanował optymizm. Był zaledwie dwa lata młodszy od siostry, a zachowywał się jak wiecznie radosne dziecko. Nic więc dziwnego, że szczerze kochająca go przywódczyni uśmiechała się na sam jego widok (zwłaszcza od kiedy zapuścił sobie kozią bródkę, której, jak stale powtarzał, nie miał najmniejszego zamiaru zgolić).

Lao nie był jedynym członkiem rodziny Altstelei w drużynie. Kobieta pracowała także ze swoim wujem - Ranyixynem5. To on zajmował się rodzeństwem już wtedy, kiedy oboje ledwo sięgali mu do pasa. Nauczył ich strzelać z łuku, a kiedy nieco podrośli, władać mieczem i posługiwać się bronią palną. Poświęcił im każdą wolną chwilę. Żadne z nich nie pamiętało wakacji, ferii czy chociażby weekendu, którego nie spędzili z ulubionym wujaszkiem.

Rodzice zawsze stali na dalszym planie. Rozstali się, kiedy Altstelea miała sześć lat. Dzieci mieszkały u taty, mama odwiedzała ich raczej rzadko, toteż nie wytworzyła się między nimi silna więź. Ojciec zaharowywał się na śmierć w kopalni węgla kamiennego, byle tylko utrzymać okaleczoną rodzinę. Zmarł na zapalenie płuc, tuż przed siedemnastymi urodzinami Lao. Od tej pory rodzeństwo żyło samotnie w małym mieszkaniu w zadbanej kamienicy.

Lao, który od dłuższego czasu przyglądał się siostrze, głośno westchnął. Ta podniosła na niego wzrok, mierząc go błękitnymi oczami ładnie komponującymi się z jasną karnacją.

– Wiesz, powinnaś już chyba iść spać. Nie wyglądasz najlepiej – zaczął troskliwie.

– Co? Przecież jest jeszcze wcześnie.

Jakby dla upewnienia samej siebie, Altstelea zerknęła na wiszący na ścianie zegar, marszcząc czoło. Chociaż spieszył o ładne piętnaście minut, jego mała wskazówka nie sięgnęła jeszcze godziny szóstej. Lao również zatrzymał na nim spojrzenie, zaraz potem przeniósł je na siostrę. Z tym grymasem na twarzy wyglądała na nieco obrażoną i wyjątkowo poważną, choć dobrze wiedział, że zrobiła go odruchowo. Taki typ urody, pomyślał. Mina ta całkiem nieźle pasowała do przywódczyni. Idealny obraz kobiety-stratega, pogrążonej w zadumie zaraz przed bitwą. W pokoju na chwilę zapanowała cisza, przerywana jedynie rytmicznym biciem ciężkiego serca mechanizmu.

– Idź spać. Wyglądasz, jakbyś od tygodnia nie zmrużyła oka.

– Tylko od wczoraj – odpowiedziała całkiem poważnie. Lao postanowił, że tego nie skomentuje. – Muszę się jeszcze przygotować. Tyle rzeczy zostało do zrobienia... Nie mam czasu spać. Może położę się na godzinkę, jak powtórzę rozdział o upiorach.

– Przecież robisz to za każdym razem, jak zabierasz się do tej sprawy, nie znudziło ci się jeszcze?

– Wiadomości to podstawa – stwierdziła z przekonaniem.

– Wypoczęte ciało i umysł też. Mówię ci, daj sobie dzisiaj z tym spokój. Jutro będziesz miała cały...

Jego słowa przerwało pukanie do drzwi. Łagodne i rytmiczne. Pięć uderzeń i cisza.

– Otworzę – zakomunikowała Altstelea i błyskawicznie podniosła się z fotela. Wszystko, byleby tylko przerwać kłótnię już w zalążku, pomyślał z goryczą Lao. Drażniły go jej metoda rozwiązywania wszelkich konfliktów polegająca na unikaniu ich. To prowadziło jedynie do męczącego impasu. Zdecydowanie za mało ze sobą rozmawiali. Przez to odnosił wrażenie, że z każdym dniem oddalali się od siebie coraz bardziej i bardziej. Nigdy nie chciał, aby tak wyglądały ich wzajemne stosunki. Czy kiedyś nadejdą takie dni, kiedy w ogóle nie będą już się do siebie odzywać, zupełnie o sobie zapomną, zajęci własnymi problemami?

Tymczasem dobiegło go ciche skrzypienie drzwi i miły dla ucha, dziewczęcy głos. Znał go znakomicie.

– Lao, to do ciebie! – zawołała Altstelea.

Chłopak wstał i przeszedł do przedpokoju, mijając się z zamyśloną siostrą. Nie spojrzała na niego. W drzwiach stała niewysoka, szczupła istotka o długich, kręconych włosach w kolorze wiśni, zielonych oczach i rumianej cerze. Ubrana w szare, dresowe spodnie, wyblakłą wiatrówkę i proste halówki sprawiała wrażenie osoby trochę zaniedbanej, ale nad wyraz sympatycznej. Szeroko uśmiechnęła się, odsłaniając swoje białe uzębienie. Lao odwzajemnił uśmiech.

– Cześć, Aris.

– Cześć, cześć – odpowiedziała trochę piskliwym, ale nie denerwującym głosem.

Aris Haonyiz6 wprowadziła się do ich kamienicy siedem miesięcy temu, kiedy skończyła osiemnastkę, ale Lao znał ją już od dzieciństwa. Kiedyś chodzili do tej samej szkoły. Odwiedzała rodzeństwo w każdą niedzielę, zawsze przynosząc im kawałek pieczonego przez babcię ciasta. Tym razem przyszła bez słodkiego smakołyku.

Uścisnęli sobie dłonie. Aris miała lodowatą skórę. Chłopak zgadł, że przyszła do nich prosto z dworu. Że też biedaczka nie zamarzła w takim stroju... Dobrze zdawał sobie sprawę, że nie było jej stać na porządną kurtkę czy buty. Od kiedy jej ojciec stracił pracę w nieistniejącej już na rynku firmie, cała rodzina borykała się z kłopotami finansowymi i zadłużyła się już chyba u każdego w mieście, łącznie z Lao. Na szczęście dziewczynie udało zatrudnić się gdzieś u jakiegoś kuzyna czy znajomego. Nie znał więcej szczegółów dotyczących jej życia zawodowego.

Łagodnym gestem ręki zaprosił ją do środka. Bez słowa weszła do przedpokoju, stawiając szybkie, krótkie kroki i aż wzdrygnęła się pod wpływem gwałtownej zmiany temperatury. Przykucnęła, by zdjąć przemoczone halówki. Po chwili namysłu ściągnęła także nasiąknięte wodą różowe skarpetki, które nie pasowały do niczego, co miała na sobie. Nawet dla niezbyt znającego się na modzie chłopaka jakim był Lao kompozycja ta wydała się niecodzienna.

– Hm... Mogłabym gdzieś je wysuszyć? – zapytała nieśmiało, niemalże podsuwając mu je przed samą twarz.

– Jasne – bez wahania odpowiedział Lao. Zawsze bawiło go to, jak szybko potrafiła się u kogoś rozgościć. Mogło się zdawać, że wszędzie czuła się jak w domu.

Chłopak zaprowadził ją do salonu. Kiedy szła, słyszał za sobą zabawny dźwięk, jaki wydawały jej bose stopy przy każdym zderzeniu z podłogą. Wskazał rozgrzany kaloryfer znajdujący się pod oknem. Aris zawiesiła na nim skarpetki i kilka razy chuchnęła w zmarznięte dłonie, pocierając je jedna o drugą.

– Wielkie dzięki. Wreszcie nie czuję się, jakbym szła przez bagno – powiedziała i znowu uśmiechnęła się, najpierw spoglądając na Lao, potem gdzieś w bok.

Altstelea, która do tej pory obserwowała ich znad książki, teraz po cichu wstała i wyszła z pomieszczenia, po drodze obdarzając brata znaczącym spojrzeniem. Przez chwilę miał ochotę zapytać: co? Powstrzymał się. Odwrócił się w kierunku gościa.

– Piękna ozdoba! Ten kolor idealnie komponuje się z wystrojem wnętrza – zażartował.

Dziewczyna uśmiechnęła się szerzej i odrobinę zarumieniła, choć nie miał pewności, czy zrobiła to z powodu jego osoby, czy też pod wpływem ciepła z grzejnika. Niezależnie od bodźca, wyglądała słodko.

– Może się czegoś napijesz? Kawy? Herbaty? – zaproponował.

– Nie, dzięki. Wpadłam tylko na chwilę... Za godzinę rusza mój pociąg... No wiesz, służbowy wyjazd... – Jej piękny uśmiech zbladł i zastąpił go wymuszony grymas.

– Rozumiem. To... po co przyszłaś? – dokończył szybciej.

– Żeby... się pożegnać? – odpowiedziała, jakby sama zgadywała. – No więc... Mam coś dla ciebie – dodała, nieśmiało spoglądając w jego ciemnoniebieskie oczy.

– Prezent? – zdziwił się.

– Tak, można tak powiedzieć. Proszę.

Aris wręczyła mu malutkie, starannie zapakowane w używany już papier ozdobny pudełeczko. Lao rozwiązał błyszczącą wstążkę, ściągnął opakowanie i uniósł wieko. W środku znalazł prążkowany w liczne odcienie zieleni, półprzeźroczysty kamień, przymocowany do zwyczajnego rzemyka. Niczym w oknie, na jego powierzchni niewyraźnie odbijała się jego twarz.

– Dziękuję. Co to jest?

– To kamień szczęścia – zaczęła Aris. – Weź go ze sobą do walki, a jego magiczna moc ochroni cię przed każdym ciosem. Czarodziejka, która mi go sprzedała, zapewniła mnie, że to naprawdę działa.

– Naprawdę wierzysz, że zwykły kamyk może zadecydować o życiu i śmierci? – zapytał z powątpiewaniem. – Gdyby tak było, każda wojna kończyłaby się bez ofiar.

To stwierdzenie zbiło dziewczynę z tropu. Po dłuższej chwili milczenia odzyskała rezon.

– Tak, wierzę! I dodam jeszcze, że gdyby żołnierze też wierzyli, to wojny mogłyby kończyć się bez ofiar! – niemalże wykrzyczała płaczliwym głosem. Coś przewróciło się w żołądku Lao. Popełnił okropny nietakt. Postanowił, że nie będzie się z nią droczył.

– Skoro tak uważasz... Dobrze, zatrzymam go. – Uśmiechnął się do niej szeroko.

– W porządku, to ja lecę – powiedziała rozradowana. Naraz zniknęły wszelkie oznaki wcześniejszego żalu. – Pa, pa, powodzenia. Do zobaczenia w czwartek! I nie zapomnij go przy sobie nosić! – To ostatnie zawołała, kiedy opuściła już mieszkanie i była w połowie piętra.

– Hej, a co z twoimi butami? – krzyknął za nią. Najwyraźniej tego już nie usłyszała. – I skarpetkami... – dodał cicho sam do siebie. Tymi słodkimi, różowymi skarpetkami...

– Jest tobą zauroczona – rzekła Altstelea, która w międzyczasie zakradła się do niego od tyłu. Lao prawie podskoczył. Zupełnie zapomniał, że nie był sam w mieszkaniu.

– Tak myślisz? – zapytał siostrę. – Nie zwróciłem uwagi... – skłamał.

– Zależy jej na tobie. A amulet to potwierdza.

– Chodzi ci o ten kamień? Przestań. Obawiam się, że to tylko zwykła ozdóbka. Widziałem masę podobnych w sklepie z drobiazgami, tego u tej wiedźmy, przy sądzie. Tam go chyba kupiła, mówiła coś o jakiejś czarodziejce. Nasza poczciwa czarownica widocznie lepiej zna się na handlu, niż na magii... – stwierdził. – Ale wiesz, jaka jest Aris. Gdybym nie przyjął tego prezentu, z pewnością by się rozpłakała.

– Jak możesz w ogóle tak mówić? – oburzyła się Altstelea. – Jesteś okropny. Nie masz pojęcia o kobietach.

– Na pewno mam większe pojęcie o kobietach, niż ty o mężczyznach – odciął się Lao – Bo niby dlaczego ciągle jesteś sama?

– Jak śm...

– Dobra, spokojnie, nie kłóćmy się już – przerwał szybko. – To się robi wkurzające. Prawie każda nasza rozmowa tak się kończy.

Altstelea w duchu przyznała mu rację, chociaż dopiero teraz zwróciła uwagę na zaistniałą sytuację. Jego stwierdzenie było zaskakująco słuszne.

– W porządku – odezwała się łagodniej. – Chcę tylko powiedzieć, że ja mam swój system wartości. Zamierzam załatwić sobie dobrą pracę, później pomyślę o rodzinnym życiu. Ale ty przecież jesteś inny. Nie musisz żyć samotnie. Nie idź moimi śladami. To tylko i wyłącznie moja droga.

– Hm... Co chcesz przez to zasugerować?

– Powinieneś się z nią umówić.

Lao głośno wypuścił powietrze. To chyba nie był taki zły pomysł. Aris zawsze sprawiała wrażenie miłej, wesołej i, choć nieco roztrzepanej, zaradnej dziewczyny. Czy warto spróbować?

– A wiesz, przemyślę to – stwierdził po chwili, w komiczny sposób marszcząc jedną brew.

Uśmiechnęli się do siebie. Oboje mieli wrażenie, że pękła między nimi jakaś bariera. Wreszcie wyrzucili z siebie to, co ich od dawna nękało. Teraz wszystko powinno się polepszyć.

Chyba się zdecydował. Tak, zrobi to. Zaprosi ją do kina. Za tydzień, w sobotę, zaraz po jej powrocie. Jeszcze dzisiaj skoczy na miasto i zobaczy, co mają w planie i o których godzinach odbędą się seanse. Tak, to świetny pomysł. Aris z całą pewnością będzie zachwycona. Niewiele więcej myśląc, Lao założył buty, niedbale narzucił na plecy kurtkę i z wielkim entuzjazmem ruszył ku wyjściu.

– Dokąd się wybierasz? – zdziwiła się Altstelea.

– Idę zorganizować sobie randkę – wyjaśnił wesoło Lao.


___

1Deannvey czyt. Danwei

2Lao Naann czyt. Lou Nan

3Altstelea czyt. Altstela

4Suurhaott czyt. Sulhout

5Ranyixyn czyt. Ran-iksyn

6Aris Haonyiz czyt. Alis Houn-iz

3 komentarze:

  1. Ten rozdział czytałam z prawdziwą przyjemnością :) Bardzo ładnie, w taki wyważony, dojrzały sposób prowadzisz akcję i konstruujesz opisy. Charakterystyka bohaterów jest wiarygodna i ciekawie przedstawiona, a oni sami wzbudzają sympatię :) Moim faworytem jak na razie jest Lao, chociaż Aris i Altstelea niewiele mu ustępują :).

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Podoba mi się to, że bohaterzy nie są anonimowi, każdy ma własną historią, problemy które zgrabnie wplotłaś w narrację. Tak sobie myślę, że całkiem sprawnie przedstawiłaś zwyczajny świat tej trójki. Jestem tylko ciekawa, jak to się będzie miało do legendy.

    OdpowiedzUsuń