Kolejny dzień Altstelei wyjątkowo się dłużył. Od rana nie mogła znaleźć sobie miejsca, bez przerwy krążąc z jednego pokoju do drugiego, upewniając się, że amunicja została naszykowana, broń palna oczyszczona z resztek ołowiu i natłuszczona smarem, a zakrzywione sztylety dobrze naostrzone i wypolerowane. Z udręką wyglądała przez okno, śledząc drogę słońca, niecierpliwie oczekując wieczoru, który jak na złość zdawał się specjalnie spóźniać, rozciągając parokrotnie każdą poprzedzającą go minutę. Wreszcie doczekała się.
Tuż przed zachodem słońca, wraz z drużyną przekroczywszy portal umożliwiający szybką podróż pomiędzy światami, znalazła się na pozostałościach jednej ze ścian jakiegoś starego zamku w Reei, nieopodal którego ukrywał się tropiony przez nią mężczyzna. Oddział szybko zszedł na upstrzony plastikowymi butelkami, aluminiowymi opakowaniami, kartonikami po napojach i bogowie sami wiedzą czym jeszcze grunt, wykorzystując do tego doszczętnie zrujnowane kamienne schody. Budynek, który kiedyś dumnie wznosił się ponad okolicę, teraz przypominał już tylko wysypisko śmieci. Altstelea słyszała, że taki los spotkał wiele zabytków Reei. Część z nich uległa zniszczeniu podczas licznych wojen, część zmieniła się w stertę gruzu wskutek zaniedbań. Te zaś, które jakimś cudem przetrwały, przerobiono na restauracje, hotele i muzea.
Zaczęło padać, choć mżawka raczej nie zmierzała ku temu, by przerodzić się w ulewę. Zimne krople spływały po jej skórze i włosach związanych w dwa sterczące wysoko na głowie kuce, napawając ją spokojem. Palący niepokój zastąpiły lodowate stróżki wody, ociekające z niebieskiego, nieco obcisłego, ale wygodnego kombinezonu, kolczastego naramiennika, rękawic chroniących delikatne kobiece dłonie oraz zaopatrzonych w skomplikowany system klamer butów na niskim obcasie. Mocny pas, do którego przymocowane były dwa lśniące sztylety oraz pistolet nadawał tej drobnej blondynce groźnego wyglądu, a stanowcze i surowe oblicze podkreślało jej autorytet liderki.
Ruszyła przed siebie. Ich wróg ukrywał się w pobliżu starego bunkra znajdującego się w pobliskim lesie. Altstelea miała absolutną pewność, że on już wiedział o ich przybyciu i obecnie szykował się do obrony. Obawiała się, że ich śledził i zaraz niespodziewanie wyskoczy gdzieś spomiędzy drzew. Co jakiś czas dobiegał ją podejrzany szmer liści, jakby ktoś po nich deptał. A może to była tylko jej wyobraźnia?
Rozejrzała się. Obok niej, nieco z tyłu, podążał uzbrojony w pistolet i długi miecz Lao. Głęboko nad czymś rozmyślał, uważając jednocześnie, by nie potknąć się o wystające z ziemi korzenie.
Spojrzała bardziej w tył. Tuż za nią kroczył potężnie zbudowany wuj Ranyixyn. Jego rude włosy oraz krótką brodę powoli zaczynała atakować siwizna. Na plecach niósł coś, co na pierwszy rzut oka przypominało kuszę, jednak przyglądając się jej bliżej, bez trudu można było dostrzec przebiegający przez urządzenie skomplikowany układ kabli. Ten dziwaczny wynalazek pochodził z domowego warsztatu wujaszka, który wprost uwielbiał przerabiać bezużyteczne graty kupowane w sklepach ze starociami na całkiem przydatne wynalazki.
– Nie śledzi nas – powiedziała nagle idąca za Ranyixynem wysoka kobieta, zupełnie jakby wyczytała z twarzy przywódczyni jej obawy. Śnieżnobiałe włosy, hebanowa skóra i lawendowe oczy jasno wskazywały na to, że nie była ona człowiekiem, ale jedną z nielicznych przedstawicielek rasy rdzennych Reliamczyków. Altstelea mogła wierzyć jej słowom. Ariela jako felityczka potrafiła wyczuć obecność wszelkiego rodzaju demonów, a nawet ocenić, jak dużą moc prawdopodobnie posiadają, jednak płaciła za to wyjątkowo trudnym do opanowania upodobaniem do wszystkiego, co się z nimi wiązało. Radziła sobie z tym całkiem nieźle, choć zdarzało się jej od czasu do czasu ulegać niebezpiecznym zauroczeniom i wpędzać się w kłopoty. Na szczęście Suurhaotty, do grona których zaliczał się ścigany przez grupę osobnik, nie były diabłami, a jedynie zdemonizowanymi ludźmi, toteż nie miały one w sobie wystarczająco mrocznej energii, by złamać żelazną siłę woli Arieli.
Altsteleę uspokoiły słowa towarzyszki. Teraz poczęła bacznie rozglądać się za starym bunkrem, choć zdawała sobie sprawę, że nadal znajdował się on w dość dużej od nich odległości. Nagle zza pleców dobiegły ją słowa ponurej piosenki w wykonaniu Ranyixyna:
Wezmę dzisiaj broń na ramię,
Rzucę kwiat żonie pod stopy
I wyruszę wśród okopy
Na ojczyzny ratowanie.
Żonko moja, proś: "Mój Panie,
Zmiłuj się nad dziećmi twymi".
Mów modlitwę usty cnymi
Za ojczyzny ratowanie.
Synu, staw się na wezwanie,
Gdzie za honor wskażą tobie,
Wierność, miłość ziemi swojej
I ojczyzny ratowanie.
Córko, połóż lek na ranie.
Lecz, co w walce udział brali,
Grzeb, co życie swe oddali
Za ojczyzny ratowanie.
Padniemy w wieczne posłanie
W naszej ziemi, troski miną,
Obok tych, co z nami giną
Za ojczyzny miłowanie.
Altstelea z uwagą przysłuchiwała się słowom piosenki, wreszcie powiedziała:
– Brzmi trochę grafomańsko. Skąd to znasz?
– Kiedyś napisał to pewien mężczyzna, który uciekł z opanowanej najstraszliwszą z wojen Reei. Pokazał mi tekst, a ja ułożyłem do niego prostą melodię. Przez długie godziny opowiadał mi o swojej przeszłości naznaczonej krwią i pyłami gruzu. To chyba dlatego ta piosenka tak mocno utkwiła mi w pamięci – wyjaśnił Ranyixyn.
– Oby nie pasowała do naszej sytuacji – wtrącił się idący prawie na samym tyle Ssaty, choć słowa te wypowiedział tonem osoby, która szczerze wierzy w swoje umiejętności i wątpi w porażkę. Była to jego pierwsza tego typu misja, choć za sprawą licznych szkoleń wiedział, czego można się spodziewać po przeciwniku. Nie zawracał sobie jednak za bardzo głowy samą czekającą ich walką, a wielkimi marzeniami, które spełniłyby się, gdyby udało im się wygrać. Wreszcie miał okazję wykazać się umiejętnościami i odwagą, wraz z resztą osiągnąć to, co przez setki lat pozostawało poza zasięgiem Inkwizycji. Schwytać terroryzującego ludzkość Suurhaotta, pozbyć się jedynego zbrodniarza w dziejach Wszechświata, któremu udało się uciec z reliamskiego więzienia. Póki co, chłopak nie podzielił się z przyjaciółmi informacją, że zajmował się czymś takim. Pewnie wydaje im się, że teraz siedzę bezczynnie przed telewizorem, pomyślał. Ale się zdziwią, gdy usłyszą, że maleńki oddział, do którego należy waleczny Ssaty Reastor, schwytał groźnego demona! Czyż nie byłoby to wspaniałe?
Niespodziewanie grupa natknęła się na częściowo zakopanego w leśnej ściółce psa, co na chwilę ściągnęło chłopaka na ziemię. Zwierzę nie dawało żadnych oznak życia. W powietrzu wokół niego zaczęła już unosić się wstrętna woń rozkładu, przyprawiająca o mdłości członków drużyny. Sedallaan Deagaott, wyjątkowo wysoki trzydziestosiedmioletni brunet uprzednio zamykający pochód, teraz wysunął się na sam przód i niezrażony odorem podszedł do martwego czworonoga. Obrócił go na bok, odsłaniając poszarpaną szyję i kark. Mruknął coś do samego siebie, wydając nieprzyjemny odgłos zbliżony do warkotu.
– A więc to jego robota – stwierdził Ranyixyn, uprzedzając towarzysza. – Aż ciężko uwierzyć, jak nisko upadł.
– Jest zimny – odezwał się Sedallaan mrożącym krew w żyłach, zachrypniętym głosem. – Zabił go może dwie godziny temu.
– Więc zdążył się zregenerować przed walką. Niedobrze – powiedziała Altstelea.
Pozostali musieli się z tym zgodzić. Ponownie zaczęli iść, aż w końcu w oddali zobaczyli prowadzący w głąb ziemi w znacznej części zasypany tunel chroniony po obu stronach od wyjścia pokrytymi mchem murami. Zdążył już zapaść mrok, a drobny deszcz pod wpływem spadku temperatury przerodził się w śnieg. Przywódczyni wytężyła wzrok, próbując przedrzeć się spojrzeniem przez ciemność. Zrobiła parę cichych kroków do przodu, wypatrując wroga. Wreszcie dostrzegła niezbyt dobrze ukrytą pomiędzy drzewami postać.
Suurhaott jak na kilkusetletnią istotę wyglądał bardzo młodo. Gdyby Altstelea nie znała jego historii, to z pewnością stwierdziłaby, że nie mógł być od niej starszy. Miał długie, proste, hebanowe włosy oraz przeraźliwie bladą cerę, przywodzącą na myśl trupa. Jego chudą twarz zdobił nieco zadarty nos. Zdawał się spokojnie spać, owinąwszy się chroniącą go od mrozu czarną peleryną. Jak na niebezpiecznego mordercę prezentował się całkiem niewinnie.
Altstelea poczuła silne uderzenie adrenaliny, doskonale zdając sobie sprawę ze zbliżającej się walki. Choć miała to być jej pierwsza potyczka oko w oko z tym demonem, to dobrze wiedziała ze szczegółowych sprawozdań starszych członków Inkwizycji, czego mogła się spodziewać. Ci, którym nadarzyła się okazja spotkać się z Suurhaottem w boju, jako jego najmocniejsze strony wskazywali zabójczą szybkość, zwinność oraz wytrzymałość. Przywódczyni próbowała oszukać samą siebie, wmawiając sobie, że się nie bała. Wszyscy z drużyny mieli wiele do stracenia.
Nagle ktoś położył rękę na jej ramieniu. Odwróciła się. To był Lao. Wymuszając łagodny uśmiech, powiedział trzęsącym się głosem:
– Uda się, Altsy. Na pewno się uda.
Niby to tylko słowa, a jednak natychmiast podniosły kobietę na duchu. Poczuła w sercu miłe ciepło. Czy to nadzieja?
– Nie mamy czasu do stracenia – zwróciła się po cichu do członków grupy. – Sedallaanie, podkradniesz się pod wlot do tunelu. Zaatakujesz go od tamtej strony, Lao i Ssaty z naprzeciwka. Wujku, ukryjesz się między drzewami na tamtym wzniesieniu. Arielo, używaj jak najwięcej ognistych i świetlnych formuł. Nie pozostawaj w jednym miejscu. Przemieszczaj się z punktu do punktu, żeby nie zorientował się, gdzie jesteś. Oboje uderzycie zaraz po moim wystrzale – rozkazała.
Wszyscy zajęli wyznaczone pozycje. Ranyixyn padł na ziemię, częściowo zakopując się w liściach i ustawił gotową do wystrzału kuszę. Sedallaan bezszelestnie przedostał się pod wejście do bunkra i dobywając ostrego sztyletu, ukrył się w częściowo zawalonym tunelu. Z tamtej pozycji od odpoczywającego wroga dzieliły go niecałe cztery metry. Ariela niczym duch znikła w gęstwinie drzew i krzewów. Lao i Ssaty chwycili za miecze, gotując się do skoku naprzód. Altstelea odbezpieczyła broń i wycelowała w czoło mordercy. Pociągnęła za spust.
Suurhaott gwałtownie otworzył oczy i przechylił głowę na bok, unikając w ostatniej chwili pokrytego drobinkami srebra pocisku, zupełnie jakby spodziewał się strzału. Potężny huk obiegający las zbudził ptaki, które raptownie zerwały się do lotu, co opóźniło wystrzał Ranyixyna, dając przestępcy ułamek sekundy w czasie. Rzucił się do przodu, aby wstać. W pień, o który jeszcze przed chwilą się opierał, wbił się bełt. Z rozpędu potrzebnego do zerwania się na nogi wykonał dodatkowy przewrót do przodu, uprzednio chwyciwszy i podrzuciwszy w górę miecz o czarnej głowni. W ten sposób ognista kula ze świstem pędząca w jego kierunku trafiła tylko w powiewającą pelerynę, która zapaliła się. W mgnieniu oka z prawej strony wyskoczył na niego Sedallaan, jednak nie zdążył uderzyć, bo morderca zerwał z siebie płonący materiał i cisnął nim w mężczyznę, po czym złapał rękojeść spadającej czubkiem w dół broni i odwrócił się, blokując gardą cios Lao. Nie zdążył jednak uchylić się przed cięciem Ssatyego, który drasnął go w ramię. W okolicach rany błysnęła srebrna posoka. Suurhaott odskoczył do tyłu, omal nie wpadając na wyciągnięty sztylet Sedallaana.
Nadszedł czas na Altsteleę. Wycelowawszy w poruszającego się z nieprawdopodobną szybkością i zręcznością przeciwnika, wysłała w jego kierunku kilka kul. Wróg natychmiast rzucił się na nią i potężnym kopniakiem powalił ją na ziemię. Już zamierzał się, by zadać przywódczyni ostateczny cios czarnym mieczem, kiedy niespodziewanie uderzyła w niego płonąca kula. Padł na glebę, próbując zgasić ogień i jednocześnie turlając się, aby uniknąć sypiącego się nań z trzech stron gradu pocisków. Tę sytuację wykorzystał Sedallaan, który wdarł się na tor poruszania Suurhaotta i dźgnął go sztyletem w ramię, rozbrajając go. Morderca nie pozostał mu dłużny. Gwałtownie wstając, wykonał obrót i go podhaczył, zbijając go z nóg. Schylił się po miecz. W tej samej chwili bełt z kuszy Ranyixyna wbił się głęboko w jego szyję. Chwycił go i wyrwał, obryzgując wszystko wkoło błyszczącą posoką.
Zanim słabnący w oczach Suurhaott zdążył pozbierać się po jednym uderzeniu, nastąpiła seria kolejnych. Ołowiana kulka na wylot przeszyła bladą dłoń, a sztylet utkwił w boku mordercy, który wydał z siebie bolesny jęk i osunął się na kolana, z całych sił zaciskając dłoń na rękojeści swojej broni. Ssaty zamachnął się i poważnie zranił go w udo. Roziskrzony pocisk Arieli omiótł jego twarz i szyję, spiekając kredową skórę. Kolejny bełt Ranyixyna wbił się tuż nad łopatką wroga. Walka wyraźnie zmierzała ku końcu.
Lao, chcąc zadać przeciwnikowi ostateczny cios, dźgnął mieczem jego plecy. Ostrze przeszło przez jego ciało i wyłoniło się w okolicach klatki piersiowej. Suurhaott przejmująco krzyknął. Niespodziewanie zmobilizował resztki swoich sił, gwałtownie zerwał się na równe nogi, wykonał błyskawiczny półobrót i z impetem odwdzięczył się Inkwizytorowi pięknym za nadobne, przeszywając go na wylot smolistym mieczem, który w ułamku sekundy rozbłysł intensywną szkarłatną barwą. Morderca stał się całkowicie niewrażliwy na otoczenie. Śmiertelnie ranny Lao, jakby nie zdając sobie sprawy z zaistniałej sytuacji, po prostu z niewyjaśnionym zdziwieniem wpatrywał się w jego skamieniałą sylwetkę. Wzrokiem natknął się na krwistoczerwone, lecz zimne niczym lód oczy Suurhaotta. Potem pod wpływem niesamowitej fali rozdzierającego go bólu zacisnął oczy. Czuł, jak coś z niego ucieka, jak usilnie i nieubłaganie wyrywa się z kruchego ciała. Przez krótką chwilę, dla niego zdającą się trwać całą wieczność, bezskutecznie próbował to zatrzymać, co przyniosło mu jedynie potworniejsze cierpienie. Wkrótce jednak nastąpiło ukojenie. Jego umysł owładnęła uspokajająca cisza, ciemność, w końcu zupełna obojętność. Życie ostatecznie opuściło Lao. Bezwładnie osunął się na ziemię, niesplamioną przez ani jedną kroplę krwi.
Altstelea, bezradnie obserwując całe zdarzenie, zamarła. Zagotowały się w niej gniew i rozpacz, a całe jej jestestwo ogarnęła chęć zemsty. Już prawie rzuciłaby się do przodu, by uśmiercić wroga, jednak gdzieś w jej świadomości błysnęła iskra rozsądku i zamiast kontynuować i tak z góry już przegraną walkę, nakazała odwrót. Jej podwładni poczęli wycofywać się. Suurhaott, odzyskawszy znaczną część sił, nawet nie próbował ich zatrzymać, zabierając się za wyciąganie ze swojego korpusu ostrza Lao.
Drużyna wyruszyła w kierunku portalu, przez który przedostała się do Reei. Wszyscy szli ze zwieszonymi głowami, czując gorzki smak porażki. Powoli narastała drażniąca cisza, której nie były w stanie zagłuszyć nawet kroki Inkwizytorów. W końcu przerwał ją Ssaty, podbiegając do idącej na czele grupy Altstelei. Ta nie spojrzała nawet na niego, zapytała tylko ledwo słyszalnym, łamiącym się głosem:
– Czego chcesz?
Ssaty przez chwilę zastanawiał się, czy w ogóle powinien się odzywać.
– Dlaczego uciekliśmy? Już prawie wygraliśmy. Niewiele brakowało – przemógł się wreszcie.
– Mylisz się – stwierdziła przywódczyni. – Nie dalibyśmy rady.
– Przecież on był ciężko ranny! Założę się, że gdybyśmy zostali trochę dłużej...
– Posłuchaj – przerwała chłopakowi. – Wiesz dobrze, z kim walczyliśmy. Czy naprawdę nie zdajesz sobie sprawy, że kiedy on zabił Lao, to...
W tym momencie głos uwiązł Altstelei w gardle. Podświadomie odwróciła twarz, by ukryć płynące po policzkach łzy. Dopiero teraz w pełni dotarło do niej to, co się wydarzyło. Straciła go. Na zawsze. Już nigdy nie zobaczy jego uśmiechu i nigdy nie usłyszy jego głosu. Nigdy nie pokłóci się z nim i nigdy nie pogodzi. Została sama. Ten znaczny fragment życia od dziś będzie istniał tylko we wspomnieniach: radosnych, a jednak pogrążających w bólu. Nic i nikt nie zwróci jej brata. Dlaczego taki koniec spotkał tego, którego tak bardzo kochała? Do tego bez namysłu porzuciła jego ciało w środku lasu, gdzie z pewnością rozszarpią je zwierzęta. Bliski jej człowiek z jej winy nie doczeka się przyzwoitego pochówku. Zastanawiała się, czy nie powinna po niego wrócić, jednak zdrowy rozsądek nakazywał jej iść przed siebie. Nie mogła ryzykować życia reszty członków drużyny, którzy z pewnością wiernie ruszyliby za nią i ponownie walczyli z mordercą. Nie, taka opcja nie wchodziła w grę. Możliwość wyboru napawała ją jeszcze większą rozpaczą, bo jakkolwiek by nie postąpiła, postąpiłaby niewłaściwie. Roztrzęsiona wzięła głęboki i drżący oddech, pozostając w szponach bezsilności.
Obserwując reakcję przywódczyni, Ssaty przeklął siebie w duchu za to, że w ogóle się odezwał, choć nadal był święcie przekonany, iż lada moment Suurhaott by padł. W końcu nie mógł całkowicie zregenerować się, zabijając Lao. Za ciężko go poranili. Teraz jednak, kiedy już opuścili pole walki, nie miało to żadnego znaczenia. Przegrali i tyle.
Spojrzał w górę. Księżyc wyłonił się zza chmur i rzucił blask na opadły na ziemię śnieg. Chłopak zaczął się zastanawiać. A jeśli to on poległby zamiast Lao? Co pomyśleliby jego rodzice, gdyby tej nocy nie wrócił do domu? Z pewnością zapłakaliby się, ale też rozgniewali. W sumie, to nigdy nie cieszył ich fakt, iż syn przystąpił do Inkwizycji i zdecydował się nadstawiać karku dla dobra ogółu. Woleliby, aby wybrał spokojniejsze życie, ale on się do tego nie nadawał. Zanudziłby się na śmierć, co zbyt chwalebnie nie brzmiało. Z tego punktu widzenia walka wydawała się bardziej kuszącą opcją, którą on wybrał.
Mimo to, bał się umierać. Żałował też śmierci Lao, którego zdążył już polubić, choć nie rozmawiali ze sobą zbyt często. I oczywiście z całego serca współczuł Altstelei. Z trudem powstrzymał cisnące się do oczu łzy. Trzeba być mężczyzną, a mężczyźni nie płaczą, pomyślał. A jutro czekał go nowy dzień, pełny kolejnych zadań i niespodzianek.
Tymczasem cała drużyna wdrapała się na ruiny, aktywowała portal i w mgnieniu oka zniknęła w nim, opuszczając Reeę.
Walka z Suurhaottem opisana świetnie, wręcz spektakularnie :).Szkoda Lao, zdążyłam go polubić :(. Motyw podróży na Ziemię oraz piosenka śpiewana przez Ranyixyna również przypadły mi do gustu. Zaintrygowała mnie nowa bohaterka, Ariela. Mam nadzieję, że pojawi się jeszcze :).
OdpowiedzUsuńGłupia jesteś, głupia! Nie wolno pisać takich dobrych rzeczy! Takich ładnych scen walk! Aaaargh! >_<
OdpowiedzUsuńI jeszcze tak mnie zaskoczyłaś z tą śmiercią Lao. Byłam pewna że odegra ważną rolę, a tu klops.
Jeszcze zdziwiłam się, gdy przeczytałam o Ssatym. Nie lubię go, ale to chyba pomost łączący oba wątki. No Cb też nie lubię, nie możesz tak świetnie pisać!