WAŻNE: Zauważyłam, że niektóre osoby mają problemy z komentowaniem bloga. Jeżeli nie chcesz wypowiadać się jako anonimowy, z rozwijanej listy wybierz "Nazwa / adres URL". Podawanie adresu nie jest konieczne.

Blog jest dostosowany do rozdzielczości minimum 1280x720. W przypadku mniejszej szerokości pojawi się poziomy suwak. Jeżeli nie chce wam się zmieniać rozdzielczości, to po prostu pomniejszcie obraz na przeglądarce.

Ogłoszenia

1. I wreszcie mamy w opowiadanku jakiegoś Goldwinga! Już nie mogę doczekać się, jak jeszcze pojawi się Vulpes. Małe wyjaśnienie dla tych, co Serafina znali wcześniej: w opowiadaniu jest jeszcze bardzo młody, stąd też nie wygląda do końca tak, jak na moich i E-L rysunkach.

2. Zamieszczam w linkach galerię artów związanych z Wszechświatem Reliamu.

3. Co prawda rozdział przeszedł korektę, ale proszę o wyłapywanie błędów, bo robiłam ją razem z E-L i wyszło więcej śmiechu, niż pracy...

4. Korekta drugiego rozdziału trwa. Kurde, ale to długie...

czwartek, 8 kwietnia 2010

Rozdział VII - Nowa

Żadnemu ze śmiertelników nie jest dane wiedzieć, gdzie tak naprawdę mieszkają anioły. Od czasu do czasu pojawiają się plotki, iż widziano je w miejscach trudno dostępnych, magicznych, dobrze chronionych przez groźne istoty - potężne smoki czy podstępne elfy. A przecież ogród Srebrnej Gwiazdy był zdecydowanie cichym i przyjaznym wszelkim gościom azylem dla rzadkich kwiatów i drobnych żyjątek, gdzie nieraz beztrosko bawiły się dzieci kobiet przychodzących do zakonników po leki.

Droga do otaczających go murów klasztoru była ciężka; kompleks budynków znajdował się na szczycie stromej i wysokiej góry, a skalista ścieżka nieraz zdawała się prowadzić w nieprzeniknione chmury, ponad którymi niczym złote wrota niebios majaczyła brama zakonu. Wprawny w marszu człowiek, który w zimowy dzień tuż po wschodzie słońca wyruszył w tamtym kierunku z najbliższej wioski leżącej u podnóża wzniesienia, do celu docierał około południa, zatem nad ranem klasztorne sale oraz wiecznie zielony ogród odwiedzali tylko pracowici mnisi. Choć sami przeczyli, jakoby owo urokliwe miejsce miało coś wspólnego z mocami wyższymi, to nieraz późniejszą porą widywano ich ukradkiem wynoszących stamtąd naczynia i resztki jedzenia, jednakże zakonnicy podlegali surowym regułom klasztoru, zatem o podjadaniu między wyznaczonymi czasowo wspólnymi posiłkami nie było mowy. Pogłoski krążące wśród ludu podsycał dodatkowo fakt, iż pewnego razu jeden z mieszkających w okolicach góry chłopców pośród kwitnących krzewów zauważył postać pięknej kobiety, która, gdy tylko zdała sobie sprawę z tego, że ktoś ją obserwuje, dosłownie rozpłynęła się w powietrzu! Rzeczywiście, ogród krył w sobie całą masę sekretów, znacznie więcej, niż przypuszczano - był niemym świadkiem narodzin, morderstw, zdrad, kłamstw... Kontemplatorem historii.

Pozornie kruchą gałązkę drzewa, które w swoim długim życiu widziało większe cuda niż ponadprzeciętny czarodziej, potrąciła delikatna kobieca dłoń. Jej właścicielka leżała na ziemi, dobrze ukryta wśród bujnych krzewów. Ze znudzeniem wsłuchiwała się w słodki śpiew ptaków.

– Jest wiadomość o Syibraneie – rozległ się melodyjny, chłopięcy głos, choć odpoczywającej damie nie towarzyszył nikt. Na dźwięk tych słów przymknęła oczy i odrzekła spokojnie:

– Zatem mów.

– Tak jak można było się spodziewać, opuściła Reliam. Obecnie znajduje się w Reei, w wiosce Braczków.

– Ach tak... – Kobieta zamyśliła się. – Co na to pani Aynoea?

– Nie jest zadowolona, ale...

– Umowa to umowa, wiem – przerwała i westchnęła ze smutkiem. – Miejmy nadzieję, że nie wynikną z tego większe kłopoty. Dziękuję za informacje.

– Do usług. Życzę szczęścia i do zobaczenia.

Chłopięcy głos umilkł. Kilka ptaków wzbiło się w powietrze, ruchliwymi skrzydełkami rzucając cień na miejsce, w których jeszcze przed chwilą leżała tajemnicza kobieta.

Tymczasem w ogrodzie zjawił się zakonnik, niosąc talerzyk udekorowany sadzonym jajkiem i szklankę ciepłej herbaty. Tak jak każdego dnia, zostawił jedzenie na ławeczce obok płaczącej wierzby i z lekkim znudzeniem na pomarszczonej twarzy opuścił dumne drzewa i krzewy, by kontynuować pracę. Całej scenie przyglądała się kompletnie ignorowana siwa pliszka, pozornie taka sama jak pozostałe pliszki w ogrodzie. Z zainteresowaniem mrugnęła bystrym oczkiem, po czym odleciała, kierując się ku pobliskiemu miasteczku. Nie przejął się nią nawet bury kocur zajęty wygrzewaniem się na obrośniętym bluszczem murze.


***


Wszystko zleciało bardzo szybko, zupełnie jakby czas naraz pognał przed siebie, nie zostawiając Syibraneie chwili na spokojne zaaklimatyzowanie się w nowej sytuacji. Ledwo co znalazła się przy okrytym starym, zszarzałym różem budynku szkoły, ledwo co Ssaty zostawił ją samą, ledwo co dokonała resztek drobnych formalności w ciasnym sekretariacie, a już tkwiła za drzwiami klasy wystawiona na spojrzenia blisko trzydziestki rówieśników i ukrytego za bujnymi wąsami nauczyciela, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. Na szczęście dobrotliwy pan magister rozwiązał jej problem, zabierając głos:

– Szanowni uczniowie, to jest Sandra Wilga, od dzisiaj uczennica naszego wspaniałego gimnazjum. Sandro, czuj się tutaj jak u siebie. Usiądź, proszę – nakazał bez zbędnego rozwlekania się.

Zanim jeszcze nauczyciel dokończył swoją krótką wypowiedź, w klasie zapanował szum. Syibranea nie tak wyobrażała sobie szkołę. Nie tak ją pamiętała... Rozejrzała się za wolnym miejscem. Dojrzała je na samym końcu pomieszczenia, pod ścianą naprzeciwko okien. Przechodząc pomiędzy rzędami mocno zniszczonych i zabazgrolonych ławek, witała się z mijanymi uczniami. Niektórzy uśmiechnęli się i odpowiedzieli "cześć", inni tylko burknęli coś pod nosem. Jej uszu kilkakrotnie dobiegło słowo "nowa", które raz po raz wyłaniało się i zaraz tonęło w burzliwym morzu hałasu zdającym się przerastać pedagogiczne zdolności wąsala. Wreszcie usiadła na pustym krzesełku obok czarnowłosego chłopaka, który odruchowo odgarnął z oczu bujną grzywkę, aby spojrzeć na przybyłą.

– Ave – przywitał się.

– Cześć. Przepraszam, ale niezbyt dobrze znam łacinę...

Spojrzał na nią z lekkim zdziwieniem.

– Naprawdę... – Syibranea uśmiechnęła się nieporadnie.

– O co ci chodzi? – zapytał chłopak, marszcząc czoło. – Jaka kolesiara... – dodał do siebie i odwrócił wzrok, zabierając się za dokańczanie na tylnych stronach zeszytu rysunku, którego białowłosej nie dane było dojrzeć. Dziewczyna zmieszała się i nie odpowiedziała.

Poczuła się osamotniona i zagubiona wśród zupełnie obcych realiów, a przecież w szkole była już nie pierwszy raz. Przypominała sobie, jak kiedyś jako dziecko wraz z Vearraoseą udała się na lekcję do wówczas sławnej w Lyinntayne'ie akademii, której nazwa z czasem zatarła się w odmętach wspomnień i obecnie nie potrafiła jej przywołać. Rzadko kiedy miała okazję brać udział w takich zajęciach. Dawniej do szkół na stałe posyłano głównie przyszłych magów bądź kapłanów, choć ani prawo, ani pieniądze nie ograniczały dostępu do edukacji. Na kursy regularnie przychodzili ci, którzy planowali rozwijać się w dziedzinach wymagających sporej wiedzy, jednakże nauka pisania i czytania obowiązywała wszystkich z wyjątkiem osób niezdolnych do tych czynności. Takich jak Syibranea.

Siedząc w zniszczonej gimnazjalnej ławce, w myślach wróciła do chwili, kiedy, prowadzona przez trzymającą ją za rękę siostrę, przekroczyła bramę wiodącą na plac przed akademią. Zapach świeżego powietrza osłodziła woń lata niesiona przez delikatny wiatr. Muskana ramionami uczniów białowłosa wkroczyła na okrywający ziemię dywan i usiadła, przysłuchując się prowadzonym w jednym czasie setkom rozmów. Nagle zabrzmiał potężny dzwon i wszystko poza szmerem strumyka oraz śpiewem ptaków ucichło, jakby ktoś rzucił czar na zebranych. Nikt nie śmiał się odezwać czy gwałtownie poruszyć, by nie zakłócać ciszy. Po chwili o ziemię rytmicznie zaczęły stukać sztywne podeszwy butów. Wkrótce do dźwięku kroków dołączył niski, zachrypnięty głos starego profesora. Syibranea nie pamiętała, co wtedy powiedział, natomiast przypominała sobie, jak w pewnym momencie szepnęła siostrze, że jest jej gorąco. Wówczas mędrzec, usłyszawszy, iż ktoś odważył się zasiać odrobinę chaosu w prowadzonych przezeń zajęciach, przerwał lekcję alfabetu i nakazał Vearraose'ie założyć chustę na głowę niewidomej. Sprawne dziecięce rączki z łatwością poradziły sobie z tym zadaniem. Niektórzy rodzice towarzyszący swoim pociechom w trudnym procesie edukacji szeptali: "biedactwo", "nieszczęsna mała", jednak profesor szybko zaprowadził porządek. Wszyscy zamilkli, by skoncentrować się na mowie uczonego...

Współczesna reeańska szkoła diametralnie różniła się od ukształtowanej w głowie Syibraney wizji. Zamknięte pomieszczenie, chaotyczna gazetka upstrzona zimowymi akcentami i nieustające rozmowy powodowały uczucie przytłoczenia. Nie była w stanie pozbierać myśli. Zapragnęła uciec, wydostać się poza nieprzyjazne otoczenie tak skrajnie różniące się od tego, do którego przywykła w przeciągu ostatnich lat. Kiedy ignorowany przez ogół uczniów nauczyciel z chwaloną tylko przez samego siebie pasją zabrał się za temat, siedząca przed "Sandrą" blondynka odwróciła się.

– Fajny masz kolor włosów – zagadała. – Też chciałam takie mieć, ale fryzjer mi je sp...

Ktoś w klasie głośno kaszlnął, zagłuszając ostatnie słowo.

– Dzięki – odpowiedziała Syibranea i uśmiechnęła się. Towarzyszka rozmowy przysunęła się bliżej, szurając nogami krzesła o szarą posadzkę, po czym z lekkim zdumieniem stwierdziła:

– Ty, Łysy, patrz, jakie ona ma zarąbiste soczewki!

Wyposażony w bujną czuprynę kolega z ławki bez większego zainteresowania spojrzał na sąsiadkę, niedbale kiwnął głową i wrócił do swoich zajęć.

– Gdzie kupowałaś?

Białowłosa zawahała się.

– Znajomy mi kupił.

– To na pewno przez internet, bo nigdzie takich po sklepach nie widziałam. A tak w ogóle, to cześć, Kamila jestem.

– Spokój, tam z tyłu! – przerwał groźnym głosem nauczyciel. Dziewczyna na moment zamilkła, po chwili jednak, już nieco ciszej, powiedziała:

– Ale mnie ten Dębaniak wkurza.

– Nie dziw mu się, po prostu denerwuje go to, że on mówi, a nikt nie słucha – odrzekła Syibranea. Współrozmówczyni spojrzała na nią jak na wariatkę i skomentowała:

– Żal...

– Jaskóła, już raz ciebie upomniałem! Pogaduszki będą na przerwie, teraz jest lekcja! Wyjdź za drzwi, ale to migiem! – nakazał wyprowadzony z równowagi wąsal. Jego twarz okryła czerwień.

Kamila wstała, zaklęła pod nosem i uśmiechając się z wyższością, opuściła klasę, odprowadzana wzrokiem znudzonych uczniów.

Białowłosa zamyśliła się. Naraz szkoła wydała się jej jakimś dziwnym, zupełnie bezużytecznym miejscem, z którego nikt tak naprawdę pozytywnie nie korzystał. Prawie wszyscy sprawiali wrażenie nieobecnych lub byli zbyt zajęci rozmową, żeby zwracać uwagę na próbującego wbić im wiedzę do głowy nauczyciela. A może to samo działo się kiedyś, tylko ona tego nie widziała? Kto wie, czy wtedy w Lyinntayne'ie któryś z młodych studentów nie przysnął lub nie wymieniał ukradkiem liścików z kolegą? W końcu ludzie nie mogli aż tak się zmienić... Ja tutaj chyba nie pasuję, pomyślała ze smutkiem Syibranea.

Dzwonek oznajmiający dziesięciominutową przerwę rozluźnił atmosferę. Białowłosa wyszła na korytarz i ujrzała Kamilę, która właśnie kończyła pisać SMS-a. Jeszcze przez moment patrzyła na ekran, układając usta w dzióbek, jakby całowała powietrze, a następnie schowała telefon do kieszeni. Niemalże natychmiast otoczyło ją grono koleżanek. Rozmawiały ze sobą żywo, co chwila wybuchając śmiechem. Syibranea już chciała ruszyć w ich kierunku, kiedy niespodziewanie poczuła czyjąś dłoń na ramieniu. Odwróciła się. Jej wzrok napotkał kolegę z ławki.

– Tak sobie myślę... Zginiesz tutaj – stwierdził głosem eksperta.

– Ja? – zdziwiła się.

– Tak, ty.

– Czemu?

– I jeszcze głupio pytasz. Zachowujesz się tak jakby nieco... inaczej. Całkiem zabawnie. Oryginalnie. Nie jesteś emo, prawda? – upewnił się, badawczo przyglądając się jej twarzy.

– Co to znaczy emo? – zapytała z dziecinną szczerością.

– No tak... – powiedział sam do siebie, z lekkim rozdrażnieniem przewracając oczami. – Ty się wygłupiasz, czy tak na serio?

– Co na serio? – Syibrenea nic już nie rozumiała. Czuła narastającą frustrację.

– Ach, mniejsza z tym – zniecierpliwił się wreszcie chłopak.

Białowłosa westchnęła, wypełniając tym samym moment niezwykle kłopotliwej ciszy. Wiele dałaby za to, by móc zrozumieć swojego rozmówcę.

– Posłuchaj mnie – zaczął ponownie, akcentując każde słowo w taki sposób, jakby zwracał się do wybitnie mało bystrej osoby. – Jeżeli dalej będziesz z siebie robić taką idiotkę, to ciebie tutaj zjedzą. Dam ci taką przyjacielską radę prosto z serca. Jeśli nie wiesz, o co chodzi, to najlepiej się nie odzywaj, a jak już musisz, to najlepiej odpowiadaj byle co, ale nie zadawaj pytań.

– Czemu?

– Mówiłem coś.

– Dobrze. – Spuściła głowę z rezygnacją. Łysy przyjrzał się jej uważnie.

– Wiesz, sprawiasz wrażenie miłej i sympatycznej, ale koszmarnie naiwnej osoby. I jeszcze ta biała sukienka... Mało dziewczyn ubiera się tak do szkoły – powiedział, oglądając nie tylko jej ubiór, ale całą postać. Zatrzymał się na twarzy. – Naprawdę sorry za artystyczne rycie, ale przypominasz mi anioła – stwierdził bez większych ogródek.

Syibranea porządnie zmieszała się. Zrobiło się jej słabo. Mocno zbladła, przerażona słowami kolegi. Na przemian uderzały ja fale gorąca i zimna, a żołądek podskoczył do gardła. Nie mogła w to uwierzyć. Czyżby aż tak szybko udało się odkryć jej tajemnicę i to całkowicie przypadkowej osobie? Jak to możliwe?

– Coś się stało? Nie wyglądasz najlepiej – zapytał z troską chłopak, obserwując nasilające się niepokojące objawy u ledwo trzymającej się na nogach białowłosej. – Może chcesz wyjść na chwilę na dwór? – zaproponował. – Właśnie zamierzałem zapalić.

– Nie, nie – odpowiedziała przez zaciśnięte gardło. Nie wiedziała, co robić. – Proszę, nie mów tego nikomu – wyszeptała drżącym głosem, składając ręce.

– Czego? Że gorzej się poczułaś? – zdziwił się. – Zadzwoń do domu.

Może jednak się nie domyślił?

– Nie, nie... Nic mi nie jest.

– Nic nie brałaś? – dopytywał.

On chyba dalej nic nie wie, pomyślała. Zdawało się, że jej domysły okazały się mylne, choć nie chciała zbyt szybko tracić czujności.

– Nie... Zaraz mi przejdzie... – powiedziała tak cicho, że ledwo ją usłyszał. – Już mi trochę lepiej...

Rzeczywiście, z jej oblicza zaczęło znikać początkowe przerażenie i nabrała już nieco rumieńców, ale nadal wyglądała, jakby przed chwilą przeszła jakiś atak. Roztrzęsiona, powoli wracała do normy.

– To jak sobie chcesz. W takim razie idę sam. Do zobaczenia na fizyce – pożegnał się w końcu, choć w jego słowach dało się wyczuć niepokój.

Odszedł, raz po raz oglądając się, jakby kontrolował jej stan. Syibranea oparła się o najbliższą ścianę, nadal zestresowana. Serce wciąż biło jej jak oszalałe, a kolana trzęsły się tak mocno, że ledwo utrzymywała równowagę. Przez chwilę oddychała głęboko, próbując się uspokoić. Kilka osób zebrało się wokół niej, natrętnie pytając, czy wszystko w porządku i ofiarnie proponując pomoc w odprowadzeniu do wioskowego lekarza (pielęgniarka była w szkole tylko w piątki), ta jednak uprzejmie podziękowała. Nie ostudziło to zapału kilku uczniów, którzy szukali okazji, by zwolnić się z lekcji. W słusznej sprawie, rzecz jasna.

– Nie wyglądasz najlepiej.

– Ale tak na pewno się dobrze czujesz?

– A jak zaraz zemdlejesz, to co?

Dzwonek wybawił osaczoną Syibraneę. Nadchodzący nauczyciel fizyki rozproszył hałaśliwy tłumek i zapędził młodzież do klasy. Dopiero kiedy białowłosa usiadała na krzesełku w kącie sali, ochłonęła i spokojnie zebrała myśli. W chwilę później dołączył do niej jej sąsiad, słowem się nie odzywając. Może jednak taka panika nie była potrzebna, pomyślała. Teraz nawet nie zwracał na nią uwagi. Każdy zajął się sobą, jakby nic się nie wydarzyło. Najwyraźniej Łysy nie przebił się przez odmęty tajemnicy, choć niewiele brakowało, by, notabene całkiem nieświadomie, zrujnował starannie opracowany plan opiekunów.

11 komentarzy:

  1. Nie wyobrażam sobie siebie na miejscu Syb. Kompletnie dwa różne języki, dwa różne światy. W ogóle dziwię się, że ten jej kolega z ławki stara się jej jakoś pomóc różnymi wskazówkami. Lepiej taki niż żaden xd

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten motyw koleżeńskiej pomocy wynika z naiwnego przekonania, że jednak istnieją ludzie na tyle litościwi, by zechcieć kogoś wspierać dobrą radą. Nie wyolbrzymiajmy aż tak mitu gimnazjum ;) W końcu nie taki diabeł straszny...
    A może po prostu za bardzo jestem optymistką?

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja osobiście z klas 1-2 gim mam złe wspomnienia xD Gdy byłam w 3 klasie to już inni mogą mieć jedynie związane ze mną złe wspomnienia:> xD

    OdpowiedzUsuń
  4. Dla mnie trzecia klasa była też najlepsza! Do tej pory pamiętam, jak się opalałam na chemii (nie ma to jak lekcje na świeżym powietrzu) czy rysowałam UFO na drzewie na matmie, jak poszliśmy do parku liczyć drzewa xD - oberwało mi się za to ^^'
    Ale nie można powiedzieć, że z pozostałych klas same złe wspomnienia... Nie wszyscy uczniowie to dzicz! Choć w sumie, co może o tym mówić osoba, która na lekcjach zawsze biła się z kolegą z ławki... ;3

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja się biłam przed szkołą z jakimś chłopakiem i potem za to u dyrekcji wylądowałam xD Ale to była tylko i wyłącznie wina dwóch pierwszych lat w gimnazjum! Jak mnie wychowali tak się zachowywałam w klasie 3 xD Ech, ten wiek buntu xD

    OdpowiedzUsuń
  6. To kolejny dowód na to, że okrutni ludzie to ci po przejściach xD

    OdpowiedzUsuń
  7. Dyrektor? Hooda, ja miałam gorzej. Mnie nauczycielka od polskiego chciała "zeswatać" z tym kolegą xD

    OdpowiedzUsuń
  8. Absolutnie się nie gniewam, jeśli ktoś prowadzi konstruktywną krytykę sam musi umieć ją przyjmować. Wiem, że popełniam błędy, nie jestem idealna, natomiast książek czytam bardzo dużo i to absolutnie od tego nie zależy. Próbuję znaleźć jakąś ciekawą pozycję na rynku wydawniczym dotyczącą interpunkcji, ale nic nie znalazłam, więc jeśli chcesz to mi poleć.

    Beatryks

    OdpowiedzUsuń
  9. Jeszcze co do błędów, to są wytknięte dobrze. Jedynie pierwszy nie jest konieczny, ale lepiej wygląda.

    Pozdrawiam. Beatryks.

    OdpowiedzUsuń
  10. Beatryks - no nie wiem. Ja tam bym miała co do nich wątpliwości.

    OdpowiedzUsuń