Stanęła pod drzwiami mieszkania i poczęła grzebać w ukrytej na pasku kieszonce w poszukiwaniu klucza. O tej godzinie na klatce schodowej nie było ani jednej żywej duszy, co potęgowało wrażenie samotności i opuszczenia. Nawet bezdomny pies, który od jakiegoś czasu bezcelowo włóczył się po okolicy, nie wybrał sobie tego miejsca na nocne schronienie. Poruszyła mechanizm zamka w drzwiach, nacisnęła klamkę i powoli weszła do środka. Akurat w tym momencie malutki elektryczny zegarek na szafce obok telewizora w salonie wydał z siebie krótki sygnał dźwiękowy, oznajmiający nadejście godziny drugiej.
Zatem dotarcie pieszo do mieszkania z kwatery głównej Inkwizycji, gdzie musiała złożyć szczegółowy raport z walki, zajęło Altstelei prawie piętnaście minut. Przez ten czas nieco już uspokoiła się z roztrzęsienia spowodowanego przywołaniem wydarzeń owego nieszczęśliwego dnia. Skierowała się do swojego maleńkiego pokoju i rzuciła broń na łóżko, po czym udała się do łazienki, by wziąć prysznic. Wszystko to odbyło się w niczym niezachwianym spokoju. Ogarnęła ją nieoczekiwana, kojąca obojętność. Kiedy zdała sobie sprawę z jej istnienia, dopadły ją wyrzuty sumienia. Złościła się na samą siebie za to, że już zdążyła pogodzić się ze śmiercią Lao i powoli przestawała się tym przejmować. W ten oto sposób ponownie rozdrapała gojącą się ranę i zanim zdążyła dobrze wytrzeć się z wody, jej twarz znowu była mokra, tym razem od łez.
Szlochając, wyszła z łazienki i wróciła do pokoju. Strąciwszy na podłogę bojowy ekwipunek pozbawionym wszelkiej delikatności gestem, usiadła na łóżku i ukryła twarz w dłoniach, nie mogąc powstrzymać spazmów płaczu.
Niespodziewanie usłyszała huk. To uszkodzone okno w salonie otwarło się pod wpływem silniejszego podmuchu wiatru i teraz rytmicznie trzaskało w wyjątkowo irytujący sposób. Jeszcze bardziej wyprowadzona z równowagi Altstelea podniosła się i poszła je zamknąć. Już była przed drzwiami pokoju dziennego, kiedy nagle uświadomiła sobie, że właśnie w tamtym pomieszczeniu na wersalce powinien teraz spać Lao. Kolejny bolesny cios. Przygnębiona i przestraszona, jakby wewnątrz miała zobaczyć trupa lub zjawę, powoli i ostrożnie weszła do środka.
Poczuła się wyjątkowo nieswojo. Szybkim ruchem dłoni zapaliła światło. Omiotła wzrokiem cały salon, skupiając uwagę na każdym detalu, zupełnie jakby była tam po raz pierwszy. Mimo dokładnych oględzin, nie natrafiła na żadną żywą duszę, martwą zresztą też. Nikt nie śmiał zakłócać jej samotności. Zbliżyła się do okna i zamknęła je, a następnie zabarykadowała niewielką ceramiczną figurką przedstawiającą błękitnego słonika z radośnie uniesioną do góry trąbą. W tej optymistycznej postawie kobieta przez chwilę próbowała doszukać się ironii, szybko jednak uznała, że zachowywała się, jakby ogarnął ją obłęd.
Upewniwszy się, że okno już się nie otworzy, odwróciła się i jeszcze raz obejrzała pokój. Niespodziewanie dostrzegła leżący na półce regału na książki zielony kamień, który był dla niej niewidoczny z poprzedniej perspektywy. A więc Lao nie nosił go przy sobie podczas walki, pomyślała. Czy to mogło zadecydować o wyniku? Podeszła do niego i wzięła go do ręki. Amulet zaczął emitować delikatne, łagodnie pulsujące światło. Miała absolutną pewność, że przedtem wyglądał i zachowywał się jak zwykły ozdobny kamyczek. Ogarnęły ją wątpliwości. Choć wcześniej raczej w to nie wierzyła, teraz poczęła zastanawiać się, czy aby rzeczywiście nie posiadał on jakiejś magicznej mocy. To rodziło kolejne pytania: czy Lao popełnił błąd, nie zabierając go ze sobą? Czy ten niepozorny wisiorek naprawdę był w stanie go uratować? Jak potoczyłaby się walka, gdyby jej brat miał go wówczas na szyi?
Tak rozmyślając, zmęczona nieustającym przygnębieniem powróciła do swojej sypialni, nadal trzymając świecący kamień w dłoni. Postawiwszy go na szafce nocnej, położyła się w łóżku i zamknęła oczy. Próbowała zasnąć, jednak zielony blask, który widziała mimo zaciśniętych powiek, nie pozwalał jej oderwać się od ponurej rzeczywistości i zagłębić w pocieszający i odprężający brakiem wszelkiej logiki świat snów. Musiała zatem schować wisiorek do szuflady. Mimo że w pokoju zapanowała nocna ciemność, ona nadal w swojej wyobraźni dostrzegała niedający jej spokoju pulsujący amulet.
Minęło dziesięć minut. Altstelea kilkakrotnie otwierała oczy, aby spojrzeć na szafkę i upewnić się, że kamień na niej nie leżał. Pół godziny. Zielone światło wyparowało z wyobraźni kobiety, teraz jednak nie mogła przestać zastanawiać się, co było jego źródłem. Może amulet tęsknił za swoim właścicielem? A może przeniknęła go dusza Lao, który próbował dać jej jakiś sygnał z zaświatów? Godzina. Poczochrana od przewracania się z boku na bok blondynka w końcu nie wytrzymała i podniosła się.
Wyszła do przedpokoju. Przeszukawszy komódkę zagraconą gromadzonymi już od samego dnia wprowadzenia się do mieszkania różnymi drobiazgami, wyciągnęła z niej notes z adresami i numerami telefonów znajomych. Szybko znalazła w nim krótki wpis dotyczący Aris Haonyiz. Chwyciła za słuchawkę i wystukała rząd cyfr na stacjonarnym aparacie wiszącym na ścianie. Przez dłuższą chwilę jedynym dobiegającym jej uszu dźwiękiem był leniwy, urywany sygnał oczekiwania na połączenie. W końcu z głośniczka rozległ się zaspany, dziewczęcy głos.
– Halo? Kto mówi?
– Z tej strony Altstelea Naann. – Kobieta umilkła, zastanawiając się, czy jej wypowiedź nie zabrzmiała zbyt formalnie. Dłuższa przerwa w żaden sposób nie zniechęciła Aris, która wykorzystała ten czas na potężny ziew.
– Co się stało, że dzwonisz tak późno w nocy? – zapytała.
– Aris... – Altstelea z trudem dobierała w myślach słowa. – Musisz o czymś wiedzieć. Lao...
– Co z nim? – Rozmówczyni jakby przebudziła się z sennego odrętwienia. W jej głosie dało się wyczuć niepokój.
– Lao nie żyje.
Po obu stronach zapanowała martwa cisza. Sekunda po sekundzie powietrze stawało się coraz cięższe i bardziej duszne, przesycone narastającą rozpaczą, bezsilnością, także niedowierzaniem. Trwało to może pół minuty, może trochę dłużej. W końcu w słuchawce rozległo się gwałtowne, bolesne westchnienie.
– J-jak to? – rzuciła płaczliwym głosem Aris, zapominając o fakcie istnienia ciszy nocnej. – C-co się stało?
– Poległ w walce – odpowiedziała Altstelea, siląc się na to, żeby zachować spokój.
– A co z amuletem? Miał go chronić! Dlaczego...?
– Nie wziął kamienia ze sobą. Zostawił go na półce...
– Co?! Jak?! Czemu?! – przerwała rozpaczliwie Aris.
– Wybacz mi. Tego nie wiem...
Znowu cisza, urywana tylko zniekształconym przez głośnik szlochem.
– O, bogowie... – szepnęła bezsilnie rozmówczyni, najwyraźniej nie mogąc znaleźć innych słów, by przerwać bolesne milczenie. – Dlaczego? Bogowie kochani, czemu...
– Aris – odezwała się Altstelea drżącym głosem. – Musisz... musisz mi pomóc. Wiem, że brzmi to trochę idiotycznie, ale... być może jest jeszcze nadzieja. Coś stało się z amuletem. Zaczął się świecić, nie mam pojęcia, co jest przyczyną. Jeżeli rzeczywiście ma w sobie jakąś moc chroniącą przed śmiercią, to możliwe, że uwięził duszę Lao i on próbuje się teraz ze mną przez niego skontaktować. Jeżeli moja teoria jest chociaż po części słuszna, to wciąż istnieje szansa na przywrócenie go do życia...
– Myślisz, że tak mogło się stać? – zainteresowała się Aris. – Nie, tak się nie da – zachlipała po chwili, okazując całkowitą rezygnację. – Ale jeżeli jednak się da – rzuciła, jakby na nowo wstąpiła w nią nadzieja – to zrobię wszystko, by pomóc. Naprawdę wszystko.
– Oczywiście to tylko domysły, ale proszę, powiedz mi, gdzie kupiłaś amulet. Może czarodziejka, która ci go sprzedała, będzie wiedziała, co się z nim dzieje. Może uda się jej ożywić Lao...
– Wątpię, ale... skoro istnieje szansa... nawet maleńka, granicząca z cudem... dobrze. Kupiłam go w sklepiku obok budynku sądu. Na wystawie stała szklana kula i kamienne gargulce. Mam nadzieję, że wiesz, gdzie to jest.
– Znajdę – zapewniła Altstelea.
– W takim razie, powodzenia – pożyczyła Aris tonem głosu odbierającym wszelki optymizm. Kiedy tylko skończyła, rozpłakała się, czym zaraziła swoją rozmówczynię. Jeszcze przez długi czas obie nie wypuszczały telefonów z rąk, zgodnie szlochając i ocierając z twarzy łzy.
***
Z samego rana Altstelea udała się pod budynek sądu, niosąc nadal pulsujący zielonym światłem kamień w kieszeni ciepłego, zimowego płaszcza w kolorze całkowicie stapiającym się z barwą świeżego śniegu, który w ciągu nocy dokładnie okrył miejskie chodniki i drogi. Obserwując powstały za koszmarnie powolnym pługiem sznur samochodów wyposażonych w trąbiących i klnących kierowców, kobieta naprawdę przestawała żałować, że nie posiadała własnego auta. Jednakże piesi także nie mieli łatwego życia; pod przyjaźnie migoczącym w zimowym słońcu puchem kryła się podstępna, powstała z błota brudna warstwa lodu. Od czasu do czasu krajobraz urozmaicało chichoczące, ślizgające się beztrosko dziecko, zmarznięty facet zaliczający efektowne i zarazem bolesne zderzenie z podłożem lub ładna dziewczyna rozpaczliwie próbująca utrzymać równowagę w eleganckich lecz niepraktycznych butach. Altstelei też nie ominęły podobne nieprzyjemności i kilkakrotnie zdarzyło się jej w komiczny dla przypadkowego obserwatora sposób pomachać rękami niczym ptak rzucany na wszystkie strony przez wichurę, a raz nawet udało jej się przebyć część trasy na innej części ciała niż nogi. Mimo wszelkich niedogodności dotarła na miejsce w tempie dużo szybszym, niż mogli sobie na to pozwolić uwięzieni w swoich blaszanych pojazdach mieszkańcy miasta.
Obeszła dookoła budynek sądu, którego poszarzałe ściany wyglądały wyjątkowo brudno w zestawieniu z bielutkim śniegiem, by w końcu dostrzec niewielki sklepik wkomponowany w parter jednej z klockowatych kamienic ciągnących się wzdłuż ulic Deannvey. Choć zawieszona na okiennej szybie kartka informująca o godzinach pracy sprzedawczyni jasno dawała znać, że sklep zostanie otwarty dopiero za kwadrans, to w środku panował już ruch. Drzwi również nie były zamknięte. Altstelea nacisnęła klamkę i weszła do środka, podejrzliwie zerkając na wypełnioną kolorowym dymem kulę i gargulce wlepiające ślepia w jej wnętrze. Jak się okazało, tłok spowodowany był przez tylko jedną klientkę, z uporem negocjującą cenę gadającej papugi, która właśnie bez żadnych oporów latała po sklepie, co chwila skrzecząc i popiskując. Stojąca za ladą podstarzała sprzedawczyni przekonywała przyszłą właścicielkę zwierzęcia do zakupu tego wyjątkowo inteligentnego okazu. Wreszcie nie do końca zadowolona z uzgodnionej ceny kobieta nakazała ptaka schwytać i włożyć do przenośnej klatki, co też czarownica przyjęła z ogromną radością. Swoimi chudymi i pomarszczonymi palcami złapała przelatującą obok papugę za ogon i siłując się z klnącą z nienagannym akcentem bestyjką, wepchała ją za kraty. Klientka zapłaciła za obrażone zwierzę i wraz z nim opuściła lokal, pozostawiając Altsteleę sam na sam z wiedźmą.
Zgarbiona starowinka spojrzała swoimi malutkimi, zaczerwienionymi oczami na kobietę. Uśmiechnęła się sympatycznie, drapiąc brodawkę na krzywym nosie i poprawiając siwy kok na głowie.
– Dzień dobry, czym mogę służyć? – zaskrzeczała.
– Niedawno znajoma kupiła u pani ten amulet. – Altstelea wyciągnęła wisiorek z kieszeni. – Wczoraj, kiedy go dotknęłam, zaczął się świecić. Może wie pani dlaczego?
– Ach, powodów może być wiele. Toż to kamień magiczny, on żyje własnym życiem. Pani mi powie, czy coś ważnego się u pani ostatnio wydarzyło?
– Tak, zginął mój brat. – Altstelea wstrzymała oddech, po czym kontynuowała. – To do niego należał amulet. Nie miał go przy sobie, kiedy umierał. Światło pojawiło się parę godzin po jego śmierci.
– W takim razie wszystko jasne – odezwała się czarownica. – Kamień po prostu tęskni za swoim właścicielem. Widocznie, kiedy wzięła pani go do ręki, najpierw ze względu na pokrewieństwo z pewnością pomyślał, że to brat pani, ale jak tylko zdał sobie sprawę, że się mylił, to zaczął go wzywać. I tyle.
Altstelei nie usatysfakcjonowała taka odpowiedź. Ostudzona, ze zwieszoną głową podziękowała i skierowała się ku wyjściu. Nagle usłyszała za sobą skrzek:
– Pani zaczeka. Pani myślała, że co to być może?
Zawahała się, jednak po dłuższej pauzie odpowiedziała smutnym głosem:
– Szczerze mówiąc, miałam nadzieję, że kamień uwięził w sobie duszę mojego brata.
– A niech to by wrony rozszarpały i odpukać! Pani wie, o czym pani mówi? Toż to tylko złe klejnoty chwytają nieboszczyków i nie dają im spocząć w pokoju, a takich tu się nie sprzedaje! Takie to lubią, spryciarze, leżeć na cmentarzach i pod domami starców, a jak tylko duszyczka jakaś obok przelatuje, to chap! I nie ma już duszyczki. Pani szczerze powie, miała pani nadzieję na skontaktowanie się z bratem, tak?
– Jeżeli byłaby taka możliwość, to z chęcią. – Altstelea sama nie mogła uwierzyć w to, co mówiła. Słyszała setki opowieści o różnych próbach wywoływania duchów przez wiedźmy czy inne podejrzane osobistości, jednak jako Inkwizytor jasno zdawała sobie sprawę, że większość z nich była stekiem bzdur, zwyczajnym żerowaniem na cudzym nieszczęściu. A może warto zaryzykować? – Czy organizuje pani seanse spirytystyczne? – zapytała, dziwiąc się własnej naiwności i desperacji.
– Niestety nie. Kiedyś i takie cuda się czarowało, ale teraz za dużo młodych chce wywoływać demony i morderców, a to się zwykle źle kończy. A i nawet jak dusza dobra była, to czasami jakieś sprawy jej na ziemi zostają i raz wywołana wracać w zaświaty nie zamierza, tylko straszy po nocach. Jak pani szuka jakiegoś kontaktu, to poleciłabym rozejrzeć się za nekromantami. Oni najlepiej się na śmierci znają. Niektórzy też w wywoływanie duchów się bawią. I upiory wysyłają na drugą stronę, i zmarłych do życia przywracają...
– A więc któryś z nich mógłby przywrócić do życia mojego brata? – zapytała Altstelea. W jej oczach pojawił się błysk nadziei.
– No, gwarancji nie ma nigdy – zaczęła wiedźma. – I raczej umarlaki do domów nie wracają, tylko za nekromantami się kręcą. Ciało też musiałaby pani dostarczyć, bo inaczej mogą wsadzić pani brata w jakiegoś innego trupa, bo i tak robią.
– Czy wie pani, gdzie mieszka jakiś nekromanta? – W głosie młodej kobiety dało się wyczuć lekkie podekscytowanie.
– A, jest taki jeden tutaj, w Deannvey, ale to stary oszust. Zna się on na trupach, jak ja na informatyce. Wyciąga z rowów koty zdechłe i niby wkłada w nie dusze zmarłych, żeby mogły do rodzin przemawiać, ale to tylko on sam gada, bo brzuchomówcą jest, a jego wnuczek ciąga za nylonowe linki, że niby biedny zwierzak się porusza. Jak w pokoju do seansów ciemno, to wychodzą takie sztuki. Odradzam ci go, tym bardziej, że nigdy u niego zombiaka ani jednego nie widziałam. A odwiedzam go często, bo magiczne zioła mu na leki dostarczam.
– Więc niech tylko mi pani powie, gdzie powinnam szukać? Czy jest ktoś, kogo mogłaby mi pani polecić?
– A, znałam ja takiego jednego, ale on to umarlaków najchętniej na sługów brał, a ludziom i za pieniądze często pomóc nie chciał. Pamiętam go jeszcze, jak dzieciakiem był. Vincent Nernox się zwał. Słyszała pani o nim może, bo zamieszania sporo w Lyinntayne'ie swego czasu narobił.
– Coś obiło mi się o uszy. – Rzeczywiście, Altstelea kojarzyła nazwisko, ale raczej nie potrafiła powiedzieć nic o jego właścicielu. – Gdzie mogę go znaleźć?
– Toż mówię pani, że znałam. Nie żyje już od szesnastu czy siedemnastu lat. Młodo dość zginął, ledwo się czterdziestki doczołgał. Zamordowali go, bo wie pani, jak ludzie się boją, to od razu kamieniami rzucają, a i w sumie powodów do strachu trochę mieli... Lękali się, że Vincent wszystkich pozabija i nawet z tej okazji wyznaczyli datę końca świata, ale już wykonawca się jej nie doczekał...
– Proszę, niech pani tylko mi konkretnie powie, gdzie mogę znaleźć jakiegoś dobrego nekromantę! To wszystko jest bardzo interesujące, ale trochę mi się śpieszy – skłamała Altstelea. Tak naprawdę chciała jak najszybciej opuścić sklep, ciasny od porozstawianych wszędzie magicznych sprzętów i duszny od wymieszanych woni różnych ziół. Poza tym musiała jak najszybciej dowiedzieć się, czy powinna w ogóle robić sobie jakąś nadzieję.
– W takim razie wpadnie pani kiedy indziej, to jeszcze pani trochę poopowiadam. Oj, rzadko kiedy zdarza się, że ktoś ze mną chce słowo zamienić... Zupełnie jakby ludzie obawiali się czarodziejek...
– Do rzeczy, proszę. Naprawdę się śpieszę.
– Dobrze więc. Jak już mówiłam, ciężko w dzisiejszych czasach o porządnego nekromantę, a więc i problem z tym może być. Ja osobiście postawiłabym na syna Vincenta. Zaraz, czy wspominałam już, że Vincent miał syna? – Staruszka zamyśliła się.
– Niech pani kontynuuje – poprosiła Altstelea.
– No, nieważne. W każdym bądź razie, jak już wspomniałam, ja osobiście postawiłabym na jego syna. Vulpes się nazywa, czy jakoś tak. Sporo już czasu temu go widziałam, mały jeszcze wtedy był, ale już wówczas przy nim umarlaki krążyły. Wiadomo, że głównie zdechłe psy, koty i wróble, bo dzieci zwierzęta uwielbiają, ale z punktu widzenia nekromancji, to raczej człowiek od takiego domowego pchlarza niewiele się różni, zwłaszcza jak obaj są trupami. Mieszka teraz na pewno gdzieś w Lyinntayne'ie, ale gdzie dokładnie, to nie wiem. Może spotka tam pani kogoś, kto ma takie informacje. Ach, pamiętam, jak...
– Dziękuję za pomoc – przerwała podniesiona na duchu, lecz mocno zniecierpliwiona Altstelea. – I za ciekawą lekcję historii – dodała po chwili.
– Proszę bardzo, rozmowa z panią to sama przyjemność. Pani odwiedzi mnie jeszcze kiedyś, to i kawą poczęstuję, i pogadamy sobie na spokojnie...
– Tak, oczywiście, dziękuję za zaproszenie. – Altstelea ruszyła w kierunku drzwi. – Do widzenia.
– Do widzenia i miłego dnia – zaskrzeczała wesoło wiedźma.
Piękna, nowa odsłona Twojej historii. Muszę przeczytać wszystko od początku, żeby wystawić bardziej konkretny komentarz, ale sama atmosfera bloga zachwyca :). PS. Ascella z tej strony:) Pamiętasz mnie jeszcze? ;D
OdpowiedzUsuńDzięki wielkie :D Jeszcze pamiętam i cieszę się, że zajrzałaś ^^
OdpowiedzUsuńA jeżeli nie chcesz komentować jako anonim, to wybierz Nazwa/adres URL, URLa podawać nie trzeba.
Acha, dzięki za informacje, bo trochę się pogubiłam w tych opcjach ^^''
OdpowiedzUsuńPS. W poniedziałek postaram się skomentować wszystkie notki :)
OdpowiedzUsuńProszę bardzo :D
OdpowiedzUsuńA ja bym powiedziała, że w poniedziałek wrzucę nową notkę, ale pewno i tak to nie wyjdzie... Ale mam już prawie tysiąc słów ^^
Rozmowa Aris i Altstelei napisana po mistrzowsku, świetnie oddane emocje. Pomysł z przywróceniem do zycia Lao - intrygujący, ciekawa jestem, jak to sie rozwinie:). Ale skoro jego ciała nie da się prawdopodobnie odzyskać, to chyba znaczy to, że w razie powodzenia jego dusza zajmie inne ciało (może zwierzęce nawet?). Byłby to niesamowity motyw.
OdpowiedzUsuńA na nową notkę czekam z niecierpliwością, wstaw ją szybko!:)
No i kiedy nowa notka? :(
OdpowiedzUsuńTen komentarz zmotywował mnie do pracy xD
OdpowiedzUsuńNie wiem, kiedy nowa notka, ale przed chwilą napisałam do połowy jej trzecią już wersję (jakoś to mi nie idzie :/). Bardzo bym chciała sama ją już skończyć.
Ostatnio miałam mało czasu, bo siedziałam nad większym projektem, który zabrał mi prawie dwa miesiące (a mianowicie nad krótkim filmikiem animowanym).
Czuję teraz wewnętrzną motywację, za priorytet wezmę sobie napisanie nowej notki, bo już mnie samą to moje nieróbstwo zaczyna wkurzać.
W każdym bądź razie, jeżeli znowu mi się coś nie odmieni i w artystycznym szale nie wykasuję całego rozdziału, by pisać go od nowa, to powinien pojawić się za niedługo (mam taką nadzieję)...
Miło to słyszeć, że jednak rozdział jest w produkcji :) Pisz Zjawo, pisz, bo czekam niecierpliwie :)
OdpowiedzUsuńnajbardziej w całej notce zaintrygowała mnie opowieść o nekromancie. Pochwalę za postać wiedźmy, taka przaśna, yay :3
OdpowiedzUsuńTrzymasz poziom. Gratulacje. ;]