WAŻNE: Zauważyłam, że niektóre osoby mają problemy z komentowaniem bloga. Jeżeli nie chcesz wypowiadać się jako anonimowy, z rozwijanej listy wybierz "Nazwa / adres URL". Podawanie adresu nie jest konieczne.

Blog jest dostosowany do rozdzielczości minimum 1280x720. W przypadku mniejszej szerokości pojawi się poziomy suwak. Jeżeli nie chce wam się zmieniać rozdzielczości, to po prostu pomniejszcie obraz na przeglądarce.

Ogłoszenia

1. I wreszcie mamy w opowiadanku jakiegoś Goldwinga! Już nie mogę doczekać się, jak jeszcze pojawi się Vulpes. Małe wyjaśnienie dla tych, co Serafina znali wcześniej: w opowiadaniu jest jeszcze bardzo młody, stąd też nie wygląda do końca tak, jak na moich i E-L rysunkach.

2. Zamieszczam w linkach galerię artów związanych z Wszechświatem Reliamu.

3. Co prawda rozdział przeszedł korektę, ale proszę o wyłapywanie błędów, bo robiłam ją razem z E-L i wyszło więcej śmiechu, niż pracy...

4. Korekta drugiego rozdziału trwa. Kurde, ale to długie...

sobota, 31 lipca 2010

Rozdział X - Litera do litery

Pierwszą rzeczą, jakiej Altstelea doświadczyła po ocknięciu się, był silny, pulsujący ból głowy. Dotknęła prawej skroni. Palcami wyczuła guza. Odsunęła dłoń od twarzy i obejrzała ją półprzytomnym wzrokiem. Początkowo obraz rozmazywał się i falował. Kiedy oczy w końcu rozpoznały odległość i wizja wyostrzyła się, na ręce wypatrzyła maleńkie płatki zaschniętej krwi. W miarę jak sprawność odzyskiwały kolejne zmysły, jej nosa dobiegła woń zwierzęcej sierści wymieszana z nieprzyjemnym zapachem surowego mięsa.

Spróbowała wstać i rozejrzeć się w celu bliższego rozpoznania sytuacji, ale powstrzymała ją przed tym gigantyczna kocia łapa eksponująca ostre jak brzytwa pazury. Tuż obok usłyszała budzący dreszcze i obrzydzenie odgłos łamanych kości, echem odbijający się po ogarniętej półmrokiem jaskini, w której się znajdowała. Z trudem odwróciła głowę, bojąc się tego, co może zaraz zobaczyć.

Na ziemi tuż obok leżał ogromny tygrys. Na oko miał z pięć, może sześć metrów długości, nie licząc podwiniętego pod zad ogona. Zwierz nie zwracał zbytniej uwagi na Altsteleę; właśnie usiłował oderwać nogę od ciała jakiegoś pechowego jelenia. Białą, pręgowaną sierść na pysku i łapie miał zabrudzoną świeżą posoką. Szeroko otwarte oczy bestii zatrzymały się na martwym punkcie w przestrzeni. W słabym świetle sączącym się do jaskini wyglądały szczególnie upiornie; tęczówki w kolorze mleka błyszczały w ciemnościach, odbijając nikłe promienie słońca, uwydatniając jednocześnie czerń maleńkich, okrągłych źrenic. Zwierz ziewnął, demonstrując Inkwizytorce odpowiednio proporcjonalne do reszty cielska zębiska, oblizał mordę odrażającym, różowym ozorem i zabrał potężną łapę z klatki piersiowej kobiety. Poczuła, jak wraca jej lekkość oddechu, ale jednocześnie bała się poruszyć. To mogłoby wywołać agresję tygrysa.

Zwierz podniósł się z zimnego, kamiennego podłoża, zostawiając zwłoki jelenia w spokoju. Podczołgał się pod wyjście z groty i przeciągnął się w promieniach słońca, tak że wydał się dwa razy większy. Wyglądało na to, że nie miał wrogich zamiarów względem Altstelei. Zdecydowała się więc na ruch. Nieśmiało usiadła, z niepokojem oczekując gwałtownej reakcji bestii. Ta spojrzała prosto w jej oczy. We wzroku tygrysa było coś jeszcze bardziej przerażającego, niż w całej sylwetce. Kiedy kobieta z rozpaczą zobaczyła, że potwór się do niej zbliża, natychmiast pożałowała swojej decyzji. Chciała uciekać, ale ciało ze strachu odmówiło posłuszeństwa. Udało jej się tylko zacisnąć powieki.

Czekała. Szykowała się na uderzenie, ugryzienie, podrapanie, cokolwiek. Na ból. Nic się jednak nie wydarzyło. Powoli otworzyła oczy. Tygrys siedział przed nią, pasiastym ogonem uderzając o podłoże. Dźwięk rytmicznego pukania echem roznosił się po jaskini, współgrając z szybkim biciem serca Altstelei. Siedzieli i patrzyli na siebie przez ładnych parę minut. Kobieta miała coraz silniejsze wrażenie, że jeżeli nie zabije ją zwierz, to sama umrze ze strachu. Było jej słabo.

– Hej, zamierzasz tak się na mnie gapić aż do śmierci? – zapytał nagle zniecierpliwiony.

Zanim zaszokowana Inkwizytorka zdążyła przyjąć do wiadomości, że zwierzę do niej przemówiło (co mimo wszelkich dziwactw Wszechświata było niezwykłe), na miejscu tygrysa pojawił się mężczyzna. Ubrany w wytarte, poszarzałe łachmany, kucał przed nią, nadal machając ogonem, który, mimo metamorfozy, pozostał na dawnym miejscu. Na charakterystycznej, kwadratowej szczęce miał parodniowy zarost, zasłaniający część rozsianych po asymetrycznej twarzy zadrapań. Oczy nie uległy żadnej zmianie, poza tym, że stały się bardziej ludzkie. Wyglądał całkiem młodo, co zaskoczyło Altsteleę. Mogłaby nawet uwierzyć, że był nieletni, choć nie chciała wysuwać aż tak daleko idących wniosków.

– Kim jesteś? – wyszeptała oszołomiona, nie odpowiadając na wcześniej postawione pytanie.

Mężczyzna wstał.

– Jestem bezimiennym demonem. Możesz mnie nazywać, jak ci się podoba – rzekł z przesadnym patosem, kłaniając się nisko. – Byle nie Puszek, Kicia czy coś w ten deseń. Mam niejasne wrażenie, że niezbyt mi pasuje – dodał.

Dopiero teraz Altstelea uświadomiła sobie, jak bardzo był wysoki. Z całą pewnością miał grubo ponad dwa metry. Ze swoim imponującym wzrostem, szerokimi ramionami i umięśnioną sylwetką przywodził na myśl czołg. Dodatkowo wrażenie potęgowały długie, poczochrane, pręgowane włosy.

– Demonem? – upewniła się. – Tak, to przecież oczywiste – dodała do siebie, łapiąc się za bolącą skroń.

– No, przecież mówię.

Jakby nigdy nic, podał Altstelei gigantyczną dłoń. Inkwizytorka najpierw nie chciała nawet go dotknąć, ale kiedy zauważyła, że mężczyzna mimo wszystko czeka cierpliwie, uległa i, nie bez strachu, pozwoliła mu pomóc jej wstać.

– To ty mnie zaatakowałeś? – zapytała z niepokojem, szybko robiąc krok w tył i krzyżując ręce.

– Tak jest. – Demon wyszczerzył zęby. W półmroku zabłysły kły. – Ale wiesz, nie chciałem ci zrobić krzywdy. Jakoś tak wyszło...

Podszedł bliżej do kobiety, psychicznie wymuszając na niej ponowne cofnięcie się. Niezrażony, posuwał się naprzód dalej, aż napastowana poczuła, że jej plecy zderzają się lekko z zimną ścianą groty. Po głowie spłynęły jej lodowate krople wody, sączące się spomiędzy skał. Wzdrygnęła się. Jeszcze nigdy spotkanie z demonem nie wywołało w niej takiego lęku. Czuła się bezradnie, nieswojo, choć nieraz w swojej karierze walczyła z gorszymi maszkarami. Cóż, wtedy miała przy sobie broń i drużynę... A tymczasem on znowu spojrzał jej prosto w oczy, podchodząc tak blisko, że jej włosy poruszyły się pod wpływem jego oddechu. Przeszły ją ciarki. Mogła tylko zgadywać intencje przeklętego i czekać, zagoniona w kozi róg.

– Nauczysz mnie czytać? – palnął ni z gruszki ni z pietruszki beztroskim głosem, zawzięcie klepiąc ogonem jej nogę.

– C-co? – wykrztusiła Altstelea. Takiego obrotu wydarzeń w ogóle się nie spodziewała.

– Bo wiesz, jakoś tak nigdy nie miałem okazji, a nikt nie chciał pomóc... – Uśmiechnął się przymilnie.

– Dlaczego niby uważasz, że ja chcę pomóc?

– A masz jakiś wybór? – Przyłożył do twarzy uzbrojoną w pazury dłoń, jakby chciał zasugerować kobiecie odpowiedź. – Właściwie, to po to ciebie tutaj zaciągnąłem – wyjaśnił uprzejmym tonem. – Wiesz, cholernie to wkurza, jak gdzieś idziesz, widzisz jakiś napis i ciul z tego rozumiesz.

– A wypuścisz mnie potem? – zapytała ze złudną nadzieją.

– Nie wiem, zastanowię się – odparł. Nawet nie silił się na kłamstwo. – To jak? – Powoli przejechał palcem po policzku kobiety. Zapiekło. Pazur był ostry jak brzytwa.

– Nie mam żadnej książki – poinformowała, obawiając się jego reakcji.

– Wiem, sprawdziłem już. – Demon wskazał palcem na porozrzucany pod ścianą jaskini ekwipunek Altstelei. Obok leżała wywinięta na lewą stronę torba podróżna. Na pierwszy rzut oka wyglądało na to, że żaden z przedmiotów nie uległ zniszczeniu, choć Inkwizytorka nie mogła mieć absolutnej pewności.

– Więc... – zaczęła powoli i ostrożnie, uważnie go obserwując. – Zdaje się, że z nauki nici. Chyba że masz jakąś własną książkę...

– A po co książka? – zdziwił się Demon. – Wczoraj pozbierałem w lesie trochę śmieci. Znalazłem parę puszek, butelek i jakichś paprochów – wyliczył na palcach. – Na nich też są napisy.

Dla potwierdzenia wyciągnął z tylnych kieszeni spodni zabrudzone ziemią odpady. Wszystko elegancko zgniecione, żeby łatwiej było upchać. Ponownie wyszczerzył zęby. Zamierzał wręczyć Altstelei klejący się papierek po batoniku, ale ta, z lekkim obrzydzeniem, wybrała utytłaną w błocie plastikową butelkę.

– Ha, i widzisz, ile literek?

Inkwizytorka nie odpowiedziała. Spojrzała na etykietkę, która poinformowała ją, że trzymała w dłoni pojemnik po lekko gazowanej wodzie marki „Kryształ”. Ponieważ nigdy wcześniej o takiej nie słyszała, wydedukowała, że musiała być sprzedawana tylko w Lyinntayne'ie. W międzyczasie Demon podszedł do niej od boku i oparł głowę na jej ramieniu, wpatrując się w nalepkę. Altstelei średnio się to podobało, ale wolała się nie odzywać.

– Co to jest? – Wskazał na pierwszą literę nazwy.

– K.

– A ta następna?

– R.

– O, a tą to znam. To było... No, eee... no, no, już prawie wiem – zastanawiał się, drapiąc się po muskularnym karku. – Y! – wykrzyknął triumfalnie, klaszcząc samemu sobie.

Kobieta musiała cierpliwie znosić tę męczarnię przez kolejne pół godziny. Jak się okazało, demoniczny uczeń był całkiem pojętny i szybko zapamiętał kształty oraz wymowę poszczególnych znaków łacińskiego alfabetu. Nie minęło dużo czasu, a siedział sam na zimnym podłożu i siłował się ze składem napoju. Altstelea przyglądała mu się z boku. Pragnęła w końcu wyjść na słońce. Oczy bolały ją od czytania w półmroku, a wilgoć sprawiła, iż naturalnie proste, rozpuszczone włosy odrobinę się skręciły.

– Ky-a-ty-i-o-ny-y. Kationy – mruczał ze skupieniem mężczyzna w akompaniamencie kapiącej z maleńkich stalaktytów wody.

Kobieta oglądała swoje buty, nie odzywając się. Trzęsła się z zimna. Trzeba być niespełna rozumu, by mieszkać w jaskini, pomyślała. Choć najwyraźniej osobie potrafiącej zamieniać się w wyposażonego w grubą sierść tygrysa to nie przeszkadza. Skuliła się, obejmując nogi. Przyłożyła twarz do ud i chuchnęła. Przyjemne ciepło trwało zaledwie krótką chwilkę.

– No, skończyłem – odezwał się zachwycony Demon i złapał za papierek po batoniku.

– Mogę już iść? – zapytała Altstelea z nadzieją w głosie.

– Hm... Nie – odrzekł mężczyzna. – Tak sobie pomyślałem, że skoro już cię złapałem, to mogłabyś jednak zostać... – wyjaśnił, ze skupieniem wpatrując się w śmieć.

– Cóż, w takim razie pozbieram swoje rzeczy, żeby jeszcze bardziej nie nasiąknęły wilgocią – oświadczyła bez emocji.

– Jak se chcesz. A tak w ogóle, to co robisz w Lyinntaynei'e?

Zawahała się.

– Szukam nekromanty, Vulpesa Nernoxa – odpowiedziała. I tak nie miała nic do stracenia.

– Nie radzę. To straszny dupek. Mroczny i zły, można by nim dzieci straszyć. Może nawet ktoś tak robi...

Kto tu niby jest zły, pomyślała, ale milczała. Złapała torbę. Na jednym z boków widniała nieduża dziura. Poza tą usterką, żaden przedmiot nie ucierpiał, ale ubrania leżące bezpośrednio na podłożu zdążyły już zrobić się mokre. Mężczyzna całkowicie oddał się lekturze. Spakowała swój ekwipunek i mocno złapała bagaż. Zaczęła zastanawiać się, czy miała większe szanse na ucieczkę wykradając się, czy też biegnąc. Namyśliła się i wybrała pierwszą opcję.

– Ty-ły-u-sy-zy-cy-zy. Tłuszcz.

Na paluszkach zrobiła parę kroków w kierunku wyjścia. Słońce z zewnątrz kusiło ją ciepłym blaskiem.

– Ky-a-ky-a-o-wy-y. Kakaowy.

Chwilę później spomiędzy skał widziała już drzewa i pokrytą cienką warstwą śniegu ziemię. Torba ciążyła jej w ręce, ale nie mogła pozwolić na to, by plastikowe kółka narobiły hałasu.

– My-ly-e-ky-o. Mleko.

Była już przy samym wyjściu. Owionęło ją rześkie, leśne powietrze, Chłodne, ale bardzo przyjemne. Z przywykłych do półmroku oczu pod wpływem silnego światła popłynęły łzy. Posuwała się powoli naprzód, zostawiając Demona w tyle.

– Pełne w proszku! – Usłyszała niepokojąco blisko za plecami. Ogromne zębiska chwyciły jej kurtkę i z dużym rozpędem pociągnęły do tyłu. Drzewa i słońce oddaliły się, a kobieta ponownie zanurzyła się w ciemności. Poczuła mocne uderzenie w kark i upadła na brzuch, obijając dłonie oraz kolana o kamienie. Kolejny cios przygwoździł ją do ziemi. Jęknęła. Ból przeszywał jej plecy i klatkę piersiową, a każdy ruch potęgował cierpienie. Zapadła cisza. Nie słyszała nic poza własnym świszczącym oddechem. Rozejrzała się, z trudem poruszając głową. Na ziemi siedział mężczyzna. Nie wyglądał na wściekłego, raczej na zmęczonego.

– Nie pozwoliłem ci nigdzie iść – oznajmił z wyrzutem, sięgając po papierek.

Z ogromnym wysiłkiem dotknęła zranionego miejsca. Pod palcami wyczuła obrzęk. Spojrzała na dłoń. Była cała we krwi.

– Potrzebuję lekarza! – wyjęczała. Potwornie zabolało.

– Twoja wina – odparł Demon bez przejęcia i zagłębił się w lekturze.

– Proszę – załkała.

– Sy-e-ry-wy-a-ty-ky-a. Serwatka.

Oddychanie sprawiało jej coraz większą trudność. Zapragnęła przewrócić się na plecy, ale nie miała siły. Ogarniała ją senność, lecz bała się, że jeżeli zaśnie, to już się nie obudzi. Kaszlnęła i przez moment myślała, że zemdleje z bólu. Nic takiego nie nastąpiło. Z pleców ściekała jej ciepła krew, a przynajmniej takie odnosiła wrażenie. Chciała w jakiś sposób zatamować ranę, jednak w obecnym stanie było to niemożliwe. Leżała więc w bezruchu, czekając na rychły koniec.

– My-ly-e-cy-zy-ny-a. Mleczna – wydukał Demon. Głos stawał się coraz bardziej odległy...

– Teraz! – Dobiegło ją nagłe wołanie. Nie potrafiła zidentyfikować osoby, która to powiedziała.

Jaskinia rozbłysnęła na moment rażącym blaskiem, który na parę sekund oślepił Altsteleę. Jednocześnie coś huknęło, jakby tuż koło niej eksplodował fajerwerk. Usłyszała krzyki i odgłosy walki. Jakiś metalowy przedmiot uderzający w kamienie, potem koszmarny ryk tygrysa, napełniający każdy zakątek groty. Zanim ucichło echo, rozbrzmiały kroki. Ktoś biegł. Inkwizytorka nie mogła ze swojej perspektywy zobaczyć nic prócz nieustannie migających świateł. Na polu bitwy musiał być czarodziej. Czuła się wyjątkowo głupio, leżąc nieruchomo na ziemi w środku zażartego starcia, ale nie mogła nic na to poradzić.

W końcu wszystko ucichło, a jaskinia pogrążyła się w pierwotnym półmroku.

– Uciekł – odezwał się ktoś miłym dla ucha, dziecięcym głosem.

– Ech, jeszcze dorwę drania – odpowiedział mu zupełnie inny głos, tym razem niższy i zachrypnięty. Najwyraźniej jego właściciel przechodził mutację.

– Ej, Aranox, tu ktoś leży!

– Co? – Nastała chwila ciszy. – Zajmij się nią – nakazał wojskowym tonem osobnik nazwany Aranoxem. – Ja pobiegnę za demonem. Jest ranny, nie powinien uciec zbyt daleko.

– Dobra, leć.

– To na razie.

Wybiegł z jaskini. W międzyczasie Altstelea spróbowała ponownie się podnieść. Ból powoli mijał, a krwawienie ustawało. Nie było tak źle.

– Proszę się nie ruszać – rzekł z troską chłopak o wysokim głosie. Ze względu na ton, wypowiedź brzmiała bardziej jak uprzejma prośba, niż nakaz.

Usiadł obok Inkwizytorki i zajął się raną. Widziała tylko jego kolana, okryte czarną szatą. To musiał być albo czarodziej, albo zakonnik. Poczuła, jak bardzo ostrożnie podwija do góry jej kurtkę i bluzę, a następnie niezręcznie przykłada do pleców kawałek jakiegoś materiału, usiłując sztywno przytwierdzić opatrunek. Chociaż ostatecznie udało się go założyć, Altstelea nie mogła oprzeć się wrażeniu, że został zamocowany zbyt luźno. Cóż, lepsza taka pierwsza pomoc, niż żadna.

– Proszę mi wybaczyć, nie jestem medykiem i słabo znam się na takich rzeczach – powiedział ze zmieszaniem chłopak. – Mój wujek mógłby się lepiej tym zająć... W każdym razie, powinno się jakoś trzymać.

– Dziękuję – rzekła z wdzięcznością Altstelea.

– Nie ma za co – odpowiedział młody wybawca wesołym tonem. – Hm... Wygląda na to, że muszę panią stąd zabrać. Da pani radę iść?

– Nie dam rady nawet usiąść – odparła. Nie przesadziła. Nadal było jej bardzo słabo.

– Proszę wybaczyć – szepnął.

Kobieta zastanawiała się, o co chodziło chłopakowi. Nagle poczuła, że przykłada dłonie do jej czoła i serca, które naraz zaczęło mocniej bić. Ogarnęło ją gorąco. Napełniały ją nowe siły, niezbyt szybko, ale za to nieustannie, także po około dwóch minutach trwania w bezruchu wrażenie słabości zniknęło, choć plecy nadal bolały. Wybawca pomógł jej usiąść.

Dopiero teraz mogła dokładnie mu się przyjrzeć. Kucał obok niej. Miał na sobie kolorowy, bogaty strój, okrywający niemalże całą jego postać. Nawet część policzków przysłaniał ciemny materiał. Nosił rzucające się w oczy, czarno-czerwone szaty zdobione prostymi złotymi motywami, wykonane z błyszczącego jedwabiu i wysoką czapkę w tych samych barwach. Spod nakrycia głowy wystawała lśniąca blond grzywka. W jednej z okrytych rękawiczkami dłoni trzymał kostur zakończony ostrzem w kształcie błyskawicy. Oblicze chłopca było zdrowe i rumiane, a cera perfekcyjnie gładka. Do tego jego idealnie symetryczna twarz i duże, błękitne oczy czyniły go podobnym nie do człowieka, ale do anioła. Altstelea poczuła ukłucie zazdrości. Nigdy nie miała poważnych kompleksów związanych ze swoją urodą, ale patrząc na niego, zdała sobie sprawę, jak dużo brakuje jej do osiągnięcia doskonałości. Nagle zrobiło się jej głupio, że przyrównuje się do trzynasto-, może czternastoletniego chłopaka. Cóż jednak poradzić, kiedy przypominał on udekorowaną piórami papug, porcelanową lalkę?

– Jak ma pani na imię? – zapytał przyjemnym głosem wybawca, polerując palcami błyskawicę na lasce.

– Altstelea Naann. A ty?

– Nazywam się Serafin Goldwing. Miło mi panią poznać. – Skłonił uprzejmie głowę.

– Goldwing?

Kobieta nieraz słyszała o rodzinie Goldwingów, ale nigdy nie spodziewała się, że spotka któregoś z jej członków w Lyinntayne'ie. Nazywali siebie potomkami aniołów i z racji tego izolowali się od zwykłych ludzi. Mieli swoje miasto-państwo w Dennaconie. Większość z nich nigdy nie opuszczała ojczyzny, jedynie ich dyplomaci pozwalali im utrzymać kontakt z resztą Wszechświata. Krążyły plotki, że gdziekolwiek się pojawiali, przynosili nieszczęście. Podobno porywali też zbłąkanych w górach wędrowców w niewiadomych celach. Żaden z rzekomo uprowadzonych nigdy się nie odnalazł. Patrząc na sympatycznego, błękitnookiego blondyna (z tego, co słyszała, każdy Goldwing był błękitnookim blondynem), zastanawiała się, jak tak niewinnie wyglądająca osoba mogłaby zrobić coś złego.

Serafin jedynie kiwnął głową.

– Jesteś dyplomatą? – zapytała.

– Nie, strażnikiem. To znaczy, eee... dopiero się uczę – odpowiedział, nieco zmieszany.

– Czyim strażnikiem? – Altestelea rozejrzała się. – Jest was tutaj więcej? Mam na myśli, Goldwingów.

– Tak, tylko problem w tym, że na chwilę oddaliłem się od pozostałych, żeby pomóc przyjacielowi. Zaraz muszę do nich wrócić. – Zmierzył Inkwizytorkę niepewnym spojrzeniem. – Proszę, niech pani nie mówi Natanowi, w jakich okolicznościach się poznaliśmy. Mój ojciec chyba by mnie zabił, gdyby dowiedział się od niego, że zamiast wykonywać swoje obowiązki, uganiam się za demonami.

Choć Altestelea nie miała pojęcia, kim był wspomniany przez chłopaka Natan, obiecała, że nie powie ani słowa o całym zajściu. Następnie oboje wstali. Inkwizytorka podniosła z ziemi torbę. Dziura zwiększyła się dwukrotnie, lecz póki co bagaże nie wypadały. Trzeba będzie kupić nową, pomyślała.

– Zaprowadzę panią do najbliższego miasta – zaproponował. – Dalej już pani poradzi sobie sama. Mam nadzieję – dodał z niepewnością.

Kobieta kiwnęła głową.

Już po chwili znaleźli się na zewnątrz, oddychając świeżym, leśnym powietrzem i zostawiając przeklętą grotę daleko za sobą.